piątek, 17 grudnia 2010

005.

 Usiadłam na ławce w parku wyciągnęłam telefon z kieszeni i zaczęłam przeglądać kontakty w telefonie, zobaczyłam, że w moja stronę zbliża się jakieś "wesołe towarzystwo". Zarzuciłam torbę na ramię i ruszyłam szybkim krokiem przed siebie
- Ej czekaj! - ktoś za mną biegł, wystraszyłam się i przyspieszyłam kroku - Caroline, to ty? - odwróciłam się i ujrzałam Rose
- Rose?
- No, a kto? Siema Stara! - przytuliła mnie, czuć było od niej alkohol - Co ty tutaj robisz sama, na dodatek z plecakiem?
- Długo by opowiadać, w każdym bądź razie uciekłam z domu i nie mam się gdzie podziać...
- Chodź z nami, a potem mogę cię przenocować, co ty na to? - Rose przechyliła butelkę z piwem
- Nie, dzięki... Skończyłam z tym.
- Przestań, trzeba się zabawić, chodź!
- Dzięki, ale ja już pójdę - ruszyłam przed siebie
- A gdzie?
- Nie wiem, gdzieś na pewno! - krzyknęłam przez ramię, żeby mnie usłyszała jednocześnie zastanawiając się, gdzie spędzę noc. Spacerowałam wokół rynku, kiedy zaczęło robić mi się zimno, a zegar na ratuszu wybił godzinę 23.00 postanowiłam, że zadzwonię do Lucasa - nie miałam wyjścia.
- Taak? - odebrał
- Cześć Luc, tu Lilly... Mam do ciebie sprawę...
- No słucham.
- Mógłbyś mnie gdzieś przenocować? - czułam się strasznie wypowiadając te słowa, jak jakaś sierota, która błąka się bez celu i żebrze.
- Hmm... Jasne, ale jedyne takie miejsce jakie znam to mój dom, a dlaczego nie możesz spać w swoim?
- Mała sprzeczka, ale jeżeli nie możesz mnie przenocować, to nic, poradzę sobie.
- Nie, nie. Gdzie jesteś?
- Na rynku, a dlaczego pytasz?
- Przyjdę po ciebie za chwilkę, już ubieram buty
- Nie! Znam drogę, dam sobie radę!
- Nie ma mowy, nie będziesz po nocy chodziła sama po mieście, już idę!
- Ale... - nie pozwolił mi dokończyć, ponieważ rozłączył się. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo mi się podobał. Te jego idealne rysy twarzy, duże ciemne oczy, miękkie włosy, poczucie humoru, piękny uśmiech... Ah, długo by tak wymieniać. Usiadłam na jednej z ławeczek, skuliłam nogi i rozmyślałam nad moim dotychczasowym, bezsensownym życiem, było mi coraz zimniej, a Lucasa nie było nigdzie widać, zarzuciłam torbę na ramię i postanowiłam, że kiedy sobie pochodzę od razu się ogrzeję. Chodziłam w kółko, aż znudziło mi się i usiadłam na fontannie. Zegar wybijał 23.25 zaczynałam się obawiać o Luca, z jego domu na rynek było ok.15 minut, mimo to jego wciąż nie było. Przez rynek przechodził jakiś mężczyzna...

1 komentarz: