poniedziałek, 18 kwietnia 2011

[010]

 Z bałaganem w pokoju uporałam się dopiero po godzinie 20. Zmęczona zeszłam na kolację
- Siadaj złotko, bierz kanapki, a ktoś na ciebie czeka na dworze - babcia podsunęła mi pod nos talerz z kanapkami, dziadek oglądał telewizor, ciocia z wujkiem zaszyli się na pierwszym piętrze, a mamy nie było.
- Mhm - powiedziałam biorąc kromkę - A gdzie mama?
- Musiała pojechać po coś do domu.
- Jak to?
- Chyba lepiej by było, gdyby powiedziała ci o tym mama, ale i tak i tak się dowiesz, więc ci powiem... - babcia zrobiła krótką pauzę - Przeprowadzacie się tutaj - kęs utknął mi w gardle, zaczęłam się dusić, babcia szybko dała mi herbatę i z ulgą zrobiłam wielki wdech.
- Ale... Przecież ja mam tam szkołę, znajomych, dom, TATĘ! Całe moje życie! Nie możecie mi tego zrobić! - gwałtownie wstałam od stołu i pobiegłam do pokoju. Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, babcia poszła za mną, ale zrezygnowała i nie weszła do pokoju. Po chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi
- Proszę! - wrzasnęłam, siadając niedbale na krześle obrotowym przy biurku
- Można? - w drzwiach ukazała się smukła blondynka o bladych, podchodzących pod siwy kolor oczach, miała na sobie czarne rurki i biały top, w ręku trzymała czerwoną bluzę. Szybko poprawiłam się na krześle i intensywnie się jej przyglądałam, zauważyła to i powiedziała
- A! No tak, nie poznajesz mnie?
- Przepraszam, ale jakoś... nie bardzo...
- Cóż się dziwić, ja też ledwo cię poznałam, gdybyśmy się minęły na ulicy pewnie nie zwróciłybyśmy na siebie uwagi i przeszły obojętnie, a...
- Czekaj, czekaj! - przerwałam jej - Taka rozgadana może być tylko Magpie! - roześmiała się na głos, a ja podbiegłam do niej i mocno przytuliłam. Magpie, a właściwie to Karen była moja najlepszą przyjaciółką od piaskownicy, należała do tych osób, z którymi wiązałam całe moje dzieciństwo.
- Jak fajnie znów słyszeć moje stare przezwisko, teraz już nikt tak na mnie nie mówi.
- Oh, przepraszam Karen.
- Za co ty mnie przepraszasz? Może ludzie znów sobie przypomną stare, dobre czasy - puściła mi oczko, wskazała na łóżko i zapytała
- Mogę?
- Jasne, siadaj. Przepraszam, że tak nie mile cię przyjmuję i że nie wyszłam do ciebie na dwór, ale babcia właśnie oznajmiła, że zamieszkamy tutaj z mamą, a ja jakoś... nie potrafię sobie tego wyobrazić - uśmiech zniknął z jej twarzy i posmutniała
- Myślałam, że będziesz się cieszyła, że wracasz na stare śmieci, do starych przyjaciół...
- Ehh... - wzdychnęłam - Tutaj spędziłam tylko dzieciństwo, to tam są teraz moi znajomi, przyjaciele, szkoła...
- TYLKO dzieciństwo - powtórzyła za mną - w takim razie chyba nie mamy o czym gadać - Karen wstała i wyszła
- Karen, czekaj! No gdzie idziesz!? Kaaaren... - szybko zbiegła po schodach i udała się do wyjścia, nie chciało mi się za nią biegać, a z resztą... ledwo ją znałam, przecież tak się zmieniła... nie mamy już wspólnych tematów, gdybym zaczęła jej opowiadać o moich znajomych, o naszych akcjach nic by nie rozumiała. Ja też nie znam jej klasy ani znajomych, a w ogóle - nie mam zamiaru tutaj mieszkać! Z drugiej strony: nie chciałam jej urazić, jednak jest między nami jakaś więź, przecież tak swobodnie zaczęłyśmy gadać.
- Muszę to przemyśleć - mruknęłam do siebie pod nosem rzucając się na łóżko.
***
No więc - jest 10. rozdział, długo mi to trwało, ale mam zamiar kontynuować to opowiadanie i rozdziały dodawać regularnie, tylko - więcej komentarzy! :)

piątek, 15 kwietnia 2011

[009]

 Siedziałam z mamą w taksówce, z wielką torbą po brzegi wypełnioną kosmetykami i innymi pierdołami. W powietrzu wyczuwałam nie tylko zdenerwowanie, ale też okropny kokosowy zapach samochodowy. Uchyliłam delikatnie okno, atmosfera była nie do zniesienia, a ten zapach...
- Mamo, odpowiedz mi, dlaczego wyjeżdżamy? - szczerze mówiąc było mi to jak najbardziej na rękę. Dziadkowie mieszkali w dużym domu na wsi z ciocią Margaret, wujkiem Benem oraz dwójką już dorosłych kuzynów Liamem i Noelem. Mogłam tam odpocząć od szkoły, problemów, Brook oraz Luca... Z drugiej strony - musiałam być zbyt daleko Hayley, taty i rodzinnego domu - Dlaczego tata i Brook nie jadą z nami? - pytałam nie otrzymując odpowiedzi, mama siedziała zapatrzona w okno nawet na mnie nie patrząc.
***
 Po godzinie wysiadłyśmy z taksówki przed domem dziadków. Babcia wybiegła na zewnątrz w różowo-fioletowym fartuszku w drobne kwiatki wycierając w niego ręce. Stanęła przede mną , chwyciła mnie za ramiona, przez chwilkę patrzyła takim wzorkiem, którym patrzą tylko babcie - pełnym miłości, ciepła i dobroci - a potem mocno mnie przytuliła mówiąc to swoje "Jak ty urosłaś...", od razu poczułam się jak w domu, chociaż nigdy nie czułam się tutaj inaczej. W dzieciństwie spędzałam tutaj każdego roku całe lato, bawiła się z Liamem i Noelem, czasem nawet z Brook, miałam tutaj pełno znajomych, którzy prawdopodobnie już o mnie nie pamiętają, ale ja właśnie z nimi wiążę najszczęśliwsze momenty mojego dzieciństwa. Dziadek stanął w progu, opierając się o futrynę z ręką w kieszeni. Kierowca wypakował wszystkie bagaże, odebrał zapłatę i odjechał, a w tedy mama zaczęła się witać z babcią. Ja zabrałam kilka toreb i poszłam do środka, po drodze witając się z dziadkiem.
- Długo cię tu nie było - powiedział dziadek patrząc w niebo, czyżbym wyczuwała nutkę żalu?
- Ale już jestem - nic nie odpowiedział, więc poszłam w głąb domu. Dziadek nigdy zbytnio nie lubił dzieci, ale cóż się dziwić... emerytowany nauczyciel, dlatego też nigdy nie był zbyt wylewny w stosunku do nas - swoich wnuków, za to babcia nadrabiała swoim ciepłem i miłością za ich dwóch. Przeszłam przez mały przedpokój wyłożony kafelkami ze ścianami obłożonymi panelami, weszłam po trzech schodkach i znalazłam się w długim korytarzu, wymalowanym na piaskowy kolor z panelami na podłodze, skręciłam w prawo wchodząc do kuchni.
- Lilla? - ciocia siedziała przy stole i przyglądała się mi
- Tak to ja ciociu - uśmiechnęłam się lekko
- Nie poznałam cię! - wstała i podeszła do mnie, coś się w niej zmieniło - tylko nie bardzo wiedziałam co, dopiero kiedy mnie przytuliła na powitanie, poczułam jak jej ogromny brzuch mnie zgniata
- Ty jesteś w ciąży! - krzyknęłam, a ona tylko uśmiechnęła się i pogładziła się po brzuchu, usiadłyśmy szybko przy stole i zaczęła opowiadać mi jak przyjęli ta wiadomość Liam i Noel oraz reszta domowników. W pewnej chwili do kuchni wszedł wujek
- Benio! Z dnia na dzień coraz bardziej łysiejesz, a przecież będziesz młodym tatą - uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Z wujkiem Benem zawsze żartowałam i weszło mi w nawyk mówienie do niego po imieniu. Uwielbiałam robić mu uwagi na temat jego wyglądu, bo i tak jak na swój wiek był bardzo zadbany i wyglądał przynajmniej o 5 lat młodziej
- A toż to ta mała wiedźma Lilka! Dlaczego tak długo u nas nie byłaś?
- Tak się złożyło, ale już jestem - zatrzepotałam rzęsami - A tak a'propos, gdzie mnie zakwaterujecie?
- Masz do wyboru pokój Liama, Noela lub spanie z dziadkami - uśmiechnął się po wymienieniu trzeciego wariantu
- To gdzie chłopcy? - zapytałam
- No wiesz... studia, akademiki i te sprawy
- A który pokój jest bliżej łazienki?
- Sypialnia dziadków - zgryźliwie się uśmiechnął
- Pff... bardzo śmieszne, to może który ma balkon?
- Sypialnia dziadków - Ben posłał mi oczko
- Dobra, dobra, już się tak nie wysilaj, biorę pokój... Liama - wstałam od stołu
- Trafiłaś na ten z balkonem - dodała ciocia, ja pokazałam Benowi język, zabrałam swoje bagaże i udałam się na poddasze, które było przedzielone na trzy części - łazienkę, pokój Noela i Liama. Weszłam w ostatnie drzwi i zamarłam w progu, usłyszałam tylko głos Bena z dołu
- Będziesz musiała troszkę posprzątać!!! - w głowie widziałam jego chamski uśmieszek podczas mówienia "trochę"
- No pięknie... - mruknęłam do siebie.

piątek, 8 kwietnia 2011

[008]

- Chcesz coś do picia, czy raczej do jedzenia? Może to i to? - Lucas nawet w najbardziej napiętej sytuacji potrafił wydobyć z siebie entuzjazm
- Hmm... Może wodę - durnota ze mnie, nie ma co. Nie dość, że zastanawiałam się pięć minut nad wyborem WODY, to właśnie ją wybrałam. Tak, wiem, jestem chyba jakaś chora, ale kiedy łapie mnie nerwówka nie wiem co mam robić, zachowuje się nienaturalnie i wszystko robię nie tak jak trzeba.
- Dobrze, więc ja też sobie wodę zamówię - puścił mi oczko i zawołał kelnerkę. Siedzieliśmy w ciszy, niemiłosiernie trząsły mi się ręce, Luc to zauważył.
- Ej, nie bój się - uśmiechnął się i chwycił moja rękę leżącą na stole - Nie mam zamiaru wypytywać o wczorajsze zajście, chociaż ciekawi mnie co chciałaś mi powiedzieć. Dużo myślałem o tobie wieczorem i nie ukrywam, że doszedłem do pewnego wniosku... - popatrzył na mnie, jakby prosił o pozwolenie na kontynuację, cofnęłam rękę i włożyłam dłonie do kieszeni, chłopak nadal na mnie patrzył, skinęłam głową - na pewno? - zapytał, jakby nie był pewien, czy chcę się dowiedzieć o co mu chodzi. Bardzo chciałam, miałam nadzieję, że usłyszę coś w stylu "kocham cię" albo coś równie przyjemnego, ale jednocześnie bałam się odwrotnej sytuacji.
- Tak - odpowiedziałam, a on wciąż patrzył mi w oczy, zaczął mówić powoli i dobitnie, jakimś zmienionym głosem
- Między nami nigdy nic nie będzie, nie może być, przepraszam... - wstał i ruszył w stronę wyjścia, opadłam na oparcie, łzy potoczyły się po moich policzkach, a on nawet nie spojrzał na mnie przez szybę.
***
 Nie miałam siły wracać do szkoły, tym bardziej do domu. Poszłam do szpitala, weszłam do sali Hayley, chwyciłam ją za rękę i siedziałam bez słowa. Słyszałam tylko pikanie aparatury, byłam przerażona, nie wiedziałam co robić. Zastanawiałam się po co w ogóle mi to powiedział, czy ja coś zrobiłam? Moje rozmyślenia przerwał cichy jęk, na początku nie dotarło do mnie co się  dzieje, ale potem zdałam sobie sprawę, że to z Hay coś się dzieje, wybiegłam z sali po pielęgniarkę, kiedy weszłyśmy razem z kobietą w białym fartuchu do sali, Hayley miała lekko otwarte oczy i próbowała miarowo oddychać. Pielęgniarka podbiegła do aparatów i kroplówki szybko coś ustawiając
- Coś złego się dzieje? - zapytałam roztrzęsiona
- Nie, nie, wręcz przeciwnie - uśmiechnęła się pielęgniarka - powoli się budzi, niestety musisz wyjść, potrzebuję wezwać lekarza. Będziesz mogła wrócić za jakieś dwie godzinki - nie mogłam się z nią kłócić, szybko wybiegłam z sali, nie zwalniając wybiegłam na zewnątrz i udałam się w stronę domu. Wpadłam do swojego pokoju nie zwracając uwagi na krzyki w kuchni, sądziłam, że znów chodzi o Brook.
- Pakuj się - mama wtargnęła roztrzęsiona do pokoju, rzucając we mnie torbą podróżną, popatrzyłam na nią pytająco - wyjeżdżamy do babci, natychmiast! - wybiegła, słyszałam szybkie kroki po schodach oraz trzaskające drzwi frontowe. Pobiegłam za mamą, kiedy popatrzyłam przez okno, zobaczyłam, jak tata wsiada zdenerwowany do samochodu i odjeżdża z piskiem opon. Weszłam do sypialni, gdzie mama nerwowo wrzucała ubrania do walizki.
- Co się dzieje? - zapytałam