piątek, 8 kwietnia 2011

[008]

- Chcesz coś do picia, czy raczej do jedzenia? Może to i to? - Lucas nawet w najbardziej napiętej sytuacji potrafił wydobyć z siebie entuzjazm
- Hmm... Może wodę - durnota ze mnie, nie ma co. Nie dość, że zastanawiałam się pięć minut nad wyborem WODY, to właśnie ją wybrałam. Tak, wiem, jestem chyba jakaś chora, ale kiedy łapie mnie nerwówka nie wiem co mam robić, zachowuje się nienaturalnie i wszystko robię nie tak jak trzeba.
- Dobrze, więc ja też sobie wodę zamówię - puścił mi oczko i zawołał kelnerkę. Siedzieliśmy w ciszy, niemiłosiernie trząsły mi się ręce, Luc to zauważył.
- Ej, nie bój się - uśmiechnął się i chwycił moja rękę leżącą na stole - Nie mam zamiaru wypytywać o wczorajsze zajście, chociaż ciekawi mnie co chciałaś mi powiedzieć. Dużo myślałem o tobie wieczorem i nie ukrywam, że doszedłem do pewnego wniosku... - popatrzył na mnie, jakby prosił o pozwolenie na kontynuację, cofnęłam rękę i włożyłam dłonie do kieszeni, chłopak nadal na mnie patrzył, skinęłam głową - na pewno? - zapytał, jakby nie był pewien, czy chcę się dowiedzieć o co mu chodzi. Bardzo chciałam, miałam nadzieję, że usłyszę coś w stylu "kocham cię" albo coś równie przyjemnego, ale jednocześnie bałam się odwrotnej sytuacji.
- Tak - odpowiedziałam, a on wciąż patrzył mi w oczy, zaczął mówić powoli i dobitnie, jakimś zmienionym głosem
- Między nami nigdy nic nie będzie, nie może być, przepraszam... - wstał i ruszył w stronę wyjścia, opadłam na oparcie, łzy potoczyły się po moich policzkach, a on nawet nie spojrzał na mnie przez szybę.
***
 Nie miałam siły wracać do szkoły, tym bardziej do domu. Poszłam do szpitala, weszłam do sali Hayley, chwyciłam ją za rękę i siedziałam bez słowa. Słyszałam tylko pikanie aparatury, byłam przerażona, nie wiedziałam co robić. Zastanawiałam się po co w ogóle mi to powiedział, czy ja coś zrobiłam? Moje rozmyślenia przerwał cichy jęk, na początku nie dotarło do mnie co się  dzieje, ale potem zdałam sobie sprawę, że to z Hay coś się dzieje, wybiegłam z sali po pielęgniarkę, kiedy weszłyśmy razem z kobietą w białym fartuchu do sali, Hayley miała lekko otwarte oczy i próbowała miarowo oddychać. Pielęgniarka podbiegła do aparatów i kroplówki szybko coś ustawiając
- Coś złego się dzieje? - zapytałam roztrzęsiona
- Nie, nie, wręcz przeciwnie - uśmiechnęła się pielęgniarka - powoli się budzi, niestety musisz wyjść, potrzebuję wezwać lekarza. Będziesz mogła wrócić za jakieś dwie godzinki - nie mogłam się z nią kłócić, szybko wybiegłam z sali, nie zwalniając wybiegłam na zewnątrz i udałam się w stronę domu. Wpadłam do swojego pokoju nie zwracając uwagi na krzyki w kuchni, sądziłam, że znów chodzi o Brook.
- Pakuj się - mama wtargnęła roztrzęsiona do pokoju, rzucając we mnie torbą podróżną, popatrzyłam na nią pytająco - wyjeżdżamy do babci, natychmiast! - wybiegła, słyszałam szybkie kroki po schodach oraz trzaskające drzwi frontowe. Pobiegłam za mamą, kiedy popatrzyłam przez okno, zobaczyłam, jak tata wsiada zdenerwowany do samochodu i odjeżdża z piskiem opon. Weszłam do sypialni, gdzie mama nerwowo wrzucała ubrania do walizki.
- Co się dzieje? - zapytałam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz