- Dasz radę, dasz radę - powtarzałam sobie w myślach pchając pod wielką górę rower podczas 30-sto stopniowego upału. Babcia wysłała mnie na zakupy, a teraz męczyłam się z drogą powrotną. Nie jeździły żadne samochody, co kawałek wybudowany był jakiś dom, ale jak na złość - żadnego drzewa, które dałoby choć trochę cienia! Byłam już niedaleko, ale musiałam się chwilę zatrzymać, było mi gorąco, słabo i chciało mi się pić, już powoli chciałam się dobierać do mleka z siatki, kiedy nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu
- Cześć, pomóc ci? - Była to Karen, włosy miała upięte w wysoki koński ogon, a na nich opaskę, na nogach miała lekkie buty do biegania, sportowe spodenki i bluzkę na ramiączkach, w ręku trzymała iPoda, a na karku zwisały jej słuchawki. Zaczęłam się do niej porównywać: na nogach miałam czarne zniszczone trampki, wydarte jeansowe spodenki, następnie ciemną bluzkę z dziwnym nadrukiem, a moje kruczoczarne włosy latały we wszystkie strony. Powoli zaczęłam zastanawiać się, czy stereotyp o tym, że każda wieś jest zacofana nie został właśnie obalony. Karen była chyba wyrocznią stylu, nawet podczas biegania w największym upale wyglądała stylowo, a z tą swoją figurą modelki zrobiłaby niezłą karierę, gdyby tylko wyniosła się z tej wioski. Moje rozmyślenia przerwała mi machająca przed oczyma ręka Karen
- Nie, dzięki, a tak w ogóle myślałam, że się obraziłaś.
- Obrażanie się, jest dla dzieci, ja się tylko zdenerwowałam - uśmiechnęła się - Może jednak pomogę przytachać cito do domu, a potem wezmę cię na wieś, spotkasz nowych znajomych - Karen była bardzo podekscytowana, mnie nie do końca podobał się ten pomysł, ale skinęłam tylko głową i zaczęłam pchać rower pod tą gigantyczną górę. W przeciągu kilkunastu minut znalazłam się w domu. Musiałam się przebrać i odświeżyć, więc zaprosiłam dziewczynę do środka, a sama pobiegłam pod prysznic. Ubrałam siwą koszulkę z logiem jakiegoś zespołu, czarne, sportowe szorty, a włosy spięłam w "byle jaki" kok. Karen dziwnie na mnie popatrzyła i stwierdziła
- Musisz się przebrać -pociągnęła mnie za rękę do pokoju, mówiąc po drodze - Tak, to jest wieś, ale znowu bez przesady... Jesteś piękna, ale to jak się ubierasz to... nie przejdzie u nas, pokaż co masz w szafie, to coś wykombinujemy - wparowała do szafy i zaczęła wyciągać z niej same kolorowe ciuchy, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Zaraz rzuciła w moją stronę parę białych szortów oraz luźną bluzkę na ramiączkach w morskim kolorze, z walizki wyciągnęła białe atmospherki i kazał mi rozpuścić i wyprostować włosy. Na nic nie miałam ochoty, w szczególności na jakieś przebieranki i strojenie się... Ale nie chciałam robić przykrości Karen.
Kiedy już pozwoliłam ze sobą zrobić, co tylko zapragnęła dziewczyna wyszłyśmy na dwór
- Gdzie najpierw? -zapytała
- Czy ja wiem... Może mogłabym zobaczyć szkołę?
- Świetny pomysł! To idziemy - po drodze Karen opowiedziała mi o wszystkich i wszystkim co się zmieniło od czasu mojej przeprowadzki. Tak się rozgadała, że nie zauważyła, kiedy doszliśmy na miejsce
- Eee... Karen, nie chcę Ci przerywać, ale chyba jesteśmy - wskazałam palcem na budynek
- A tak! Zagadałam się, teraz musimy się jakby troszkę włamać, ale spokojnie... Robiłam to nie raz, więc nie ma się czego obawiać, ale jak nie chcesz to...
- Meg! Ucisz się i chodźmy, nie takie rzeczy się robiło - przerwałam jej, a ona pociągnęła mnie za rękę na tyły szkoły, skąd weszłyśmy przez okienko prowadzące do piwnicy, a z piwnicy schodami prosto na hol
- O! Odnowili - przejechałam ręką po beżowej ścianie do połowy wysadzanej maleńkimi kamyczkami. Pod ścianą stały trzy zielone tablice informacyjne na kółkach, obok dwie ławki, na przeciwko duże szklane drzwi prowadzące na boisko szkolne i kilka klas oraz sekretariat i sklepik. Nad drzwiami prowadzącymi na mały korytarz wisiały tabla poszczególnych klas. I to właśnie tam zatrzymałam swój wzrok. Szybko odszukałam mojej klasy i wybuchnęłam śmiechem, Karen podążyła wzrokiem i kiedy zobaczyła z czego się śmieję, zawtórowała mi.
- Byliśmy na prawdę uroczymi krasnalami - skwitowała - Ale jak zobaczysz Ryana, to zauważ, że prawie w ogóle się nie zmienił
- Żartujesz, dalej ma takie długie włosy?
- Ale jaki przystojny - Karen zaśmiała się - Tak w zasadzie to... - zerknęła na mnie i odwróciła wzrok - chodzimy razem
- Do tej samej szkoły? - nie zrozumiałam o co jej chodzi
- Nie do końca - oblała się rumieńcem - jesteśmy razem, no wiesz... para - zaczęłam się śmiać, byłam pewna, że sobie ze mnie żartuje. W zasadzie oni zawsze mieli się ku sobie, ale żeby po tylu latach... W reszcie dotarło do mnie, że ona mówi prawdę, momentalnie przestałam się śmiać
- Oh... To... bardzo... ee... fajnie! - uśmiechnęłam się do niej zakłopotana.
Little life night
niedziela, 31 lipca 2011
poniedziałek, 18 kwietnia 2011
[010]
Z bałaganem w pokoju uporałam się dopiero po godzinie 20. Zmęczona zeszłam na kolację
- Siadaj złotko, bierz kanapki, a ktoś na ciebie czeka na dworze - babcia podsunęła mi pod nos talerz z kanapkami, dziadek oglądał telewizor, ciocia z wujkiem zaszyli się na pierwszym piętrze, a mamy nie było.
- Mhm - powiedziałam biorąc kromkę - A gdzie mama?
- Musiała pojechać po coś do domu.
- Jak to?
- Chyba lepiej by było, gdyby powiedziała ci o tym mama, ale i tak i tak się dowiesz, więc ci powiem... - babcia zrobiła krótką pauzę - Przeprowadzacie się tutaj - kęs utknął mi w gardle, zaczęłam się dusić, babcia szybko dała mi herbatę i z ulgą zrobiłam wielki wdech.
- Ale... Przecież ja mam tam szkołę, znajomych, dom, TATĘ! Całe moje życie! Nie możecie mi tego zrobić! - gwałtownie wstałam od stołu i pobiegłam do pokoju. Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, babcia poszła za mną, ale zrezygnowała i nie weszła do pokoju. Po chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi
- Proszę! - wrzasnęłam, siadając niedbale na krześle obrotowym przy biurku
- Można? - w drzwiach ukazała się smukła blondynka o bladych, podchodzących pod siwy kolor oczach, miała na sobie czarne rurki i biały top, w ręku trzymała czerwoną bluzę. Szybko poprawiłam się na krześle i intensywnie się jej przyglądałam, zauważyła to i powiedziała
- A! No tak, nie poznajesz mnie?
- Przepraszam, ale jakoś... nie bardzo...
- Cóż się dziwić, ja też ledwo cię poznałam, gdybyśmy się minęły na ulicy pewnie nie zwróciłybyśmy na siebie uwagi i przeszły obojętnie, a...
- Czekaj, czekaj! - przerwałam jej - Taka rozgadana może być tylko Magpie! - roześmiała się na głos, a ja podbiegłam do niej i mocno przytuliłam. Magpie, a właściwie to Karen była moja najlepszą przyjaciółką od piaskownicy, należała do tych osób, z którymi wiązałam całe moje dzieciństwo.
- Jak fajnie znów słyszeć moje stare przezwisko, teraz już nikt tak na mnie nie mówi.
- Oh, przepraszam Karen.
- Za co ty mnie przepraszasz? Może ludzie znów sobie przypomną stare, dobre czasy - puściła mi oczko, wskazała na łóżko i zapytała
- Mogę?
- Jasne, siadaj. Przepraszam, że tak nie mile cię przyjmuję i że nie wyszłam do ciebie na dwór, ale babcia właśnie oznajmiła, że zamieszkamy tutaj z mamą, a ja jakoś... nie potrafię sobie tego wyobrazić - uśmiech zniknął z jej twarzy i posmutniała
- Myślałam, że będziesz się cieszyła, że wracasz na stare śmieci, do starych przyjaciół...
- Ehh... - wzdychnęłam - Tutaj spędziłam tylko dzieciństwo, to tam są teraz moi znajomi, przyjaciele, szkoła...
- TYLKO dzieciństwo - powtórzyła za mną - w takim razie chyba nie mamy o czym gadać - Karen wstała i wyszła
- Karen, czekaj! No gdzie idziesz!? Kaaaren... - szybko zbiegła po schodach i udała się do wyjścia, nie chciało mi się za nią biegać, a z resztą... ledwo ją znałam, przecież tak się zmieniła... nie mamy już wspólnych tematów, gdybym zaczęła jej opowiadać o moich znajomych, o naszych akcjach nic by nie rozumiała. Ja też nie znam jej klasy ani znajomych, a w ogóle - nie mam zamiaru tutaj mieszkać! Z drugiej strony: nie chciałam jej urazić, jednak jest między nami jakaś więź, przecież tak swobodnie zaczęłyśmy gadać.
- Muszę to przemyśleć - mruknęłam do siebie pod nosem rzucając się na łóżko.
- Siadaj złotko, bierz kanapki, a ktoś na ciebie czeka na dworze - babcia podsunęła mi pod nos talerz z kanapkami, dziadek oglądał telewizor, ciocia z wujkiem zaszyli się na pierwszym piętrze, a mamy nie było.
- Mhm - powiedziałam biorąc kromkę - A gdzie mama?
- Musiała pojechać po coś do domu.
- Jak to?
- Chyba lepiej by było, gdyby powiedziała ci o tym mama, ale i tak i tak się dowiesz, więc ci powiem... - babcia zrobiła krótką pauzę - Przeprowadzacie się tutaj - kęs utknął mi w gardle, zaczęłam się dusić, babcia szybko dała mi herbatę i z ulgą zrobiłam wielki wdech.
- Ale... Przecież ja mam tam szkołę, znajomych, dom, TATĘ! Całe moje życie! Nie możecie mi tego zrobić! - gwałtownie wstałam od stołu i pobiegłam do pokoju. Nie miałam pojęcia co ze sobą zrobić, babcia poszła za mną, ale zrezygnowała i nie weszła do pokoju. Po chwili rozległo się ciche pukanie do drzwi
- Proszę! - wrzasnęłam, siadając niedbale na krześle obrotowym przy biurku
- Można? - w drzwiach ukazała się smukła blondynka o bladych, podchodzących pod siwy kolor oczach, miała na sobie czarne rurki i biały top, w ręku trzymała czerwoną bluzę. Szybko poprawiłam się na krześle i intensywnie się jej przyglądałam, zauważyła to i powiedziała
- A! No tak, nie poznajesz mnie?
- Przepraszam, ale jakoś... nie bardzo...
- Cóż się dziwić, ja też ledwo cię poznałam, gdybyśmy się minęły na ulicy pewnie nie zwróciłybyśmy na siebie uwagi i przeszły obojętnie, a...
- Czekaj, czekaj! - przerwałam jej - Taka rozgadana może być tylko Magpie! - roześmiała się na głos, a ja podbiegłam do niej i mocno przytuliłam. Magpie, a właściwie to Karen była moja najlepszą przyjaciółką od piaskownicy, należała do tych osób, z którymi wiązałam całe moje dzieciństwo.
- Jak fajnie znów słyszeć moje stare przezwisko, teraz już nikt tak na mnie nie mówi.
- Oh, przepraszam Karen.
- Za co ty mnie przepraszasz? Może ludzie znów sobie przypomną stare, dobre czasy - puściła mi oczko, wskazała na łóżko i zapytała
- Mogę?
- Jasne, siadaj. Przepraszam, że tak nie mile cię przyjmuję i że nie wyszłam do ciebie na dwór, ale babcia właśnie oznajmiła, że zamieszkamy tutaj z mamą, a ja jakoś... nie potrafię sobie tego wyobrazić - uśmiech zniknął z jej twarzy i posmutniała
- Myślałam, że będziesz się cieszyła, że wracasz na stare śmieci, do starych przyjaciół...
- Ehh... - wzdychnęłam - Tutaj spędziłam tylko dzieciństwo, to tam są teraz moi znajomi, przyjaciele, szkoła...
- TYLKO dzieciństwo - powtórzyła za mną - w takim razie chyba nie mamy o czym gadać - Karen wstała i wyszła
- Karen, czekaj! No gdzie idziesz!? Kaaaren... - szybko zbiegła po schodach i udała się do wyjścia, nie chciało mi się za nią biegać, a z resztą... ledwo ją znałam, przecież tak się zmieniła... nie mamy już wspólnych tematów, gdybym zaczęła jej opowiadać o moich znajomych, o naszych akcjach nic by nie rozumiała. Ja też nie znam jej klasy ani znajomych, a w ogóle - nie mam zamiaru tutaj mieszkać! Z drugiej strony: nie chciałam jej urazić, jednak jest między nami jakaś więź, przecież tak swobodnie zaczęłyśmy gadać.
- Muszę to przemyśleć - mruknęłam do siebie pod nosem rzucając się na łóżko.
***
No więc - jest 10. rozdział, długo mi to trwało, ale mam zamiar kontynuować to opowiadanie i rozdziały dodawać regularnie, tylko - więcej komentarzy! :)
piątek, 15 kwietnia 2011
[009]
Siedziałam z mamą w taksówce, z wielką torbą po brzegi wypełnioną kosmetykami i innymi pierdołami. W powietrzu wyczuwałam nie tylko zdenerwowanie, ale też okropny kokosowy zapach samochodowy. Uchyliłam delikatnie okno, atmosfera była nie do zniesienia, a ten zapach...
- Mamo, odpowiedz mi, dlaczego wyjeżdżamy? - szczerze mówiąc było mi to jak najbardziej na rękę. Dziadkowie mieszkali w dużym domu na wsi z ciocią Margaret, wujkiem Benem oraz dwójką już dorosłych kuzynów Liamem i Noelem. Mogłam tam odpocząć od szkoły, problemów, Brook oraz Luca... Z drugiej strony - musiałam być zbyt daleko Hayley, taty i rodzinnego domu - Dlaczego tata i Brook nie jadą z nami? - pytałam nie otrzymując odpowiedzi, mama siedziała zapatrzona w okno nawet na mnie nie patrząc.
- Mamo, odpowiedz mi, dlaczego wyjeżdżamy? - szczerze mówiąc było mi to jak najbardziej na rękę. Dziadkowie mieszkali w dużym domu na wsi z ciocią Margaret, wujkiem Benem oraz dwójką już dorosłych kuzynów Liamem i Noelem. Mogłam tam odpocząć od szkoły, problemów, Brook oraz Luca... Z drugiej strony - musiałam być zbyt daleko Hayley, taty i rodzinnego domu - Dlaczego tata i Brook nie jadą z nami? - pytałam nie otrzymując odpowiedzi, mama siedziała zapatrzona w okno nawet na mnie nie patrząc.
***
Po godzinie wysiadłyśmy z taksówki przed domem dziadków. Babcia wybiegła na zewnątrz w różowo-fioletowym fartuszku w drobne kwiatki wycierając w niego ręce. Stanęła przede mną , chwyciła mnie za ramiona, przez chwilkę patrzyła takim wzorkiem, którym patrzą tylko babcie - pełnym miłości, ciepła i dobroci - a potem mocno mnie przytuliła mówiąc to swoje "Jak ty urosłaś...", od razu poczułam się jak w domu, chociaż nigdy nie czułam się tutaj inaczej. W dzieciństwie spędzałam tutaj każdego roku całe lato, bawiła się z Liamem i Noelem, czasem nawet z Brook, miałam tutaj pełno znajomych, którzy prawdopodobnie już o mnie nie pamiętają, ale ja właśnie z nimi wiążę najszczęśliwsze momenty mojego dzieciństwa. Dziadek stanął w progu, opierając się o futrynę z ręką w kieszeni. Kierowca wypakował wszystkie bagaże, odebrał zapłatę i odjechał, a w tedy mama zaczęła się witać z babcią. Ja zabrałam kilka toreb i poszłam do środka, po drodze witając się z dziadkiem.
- Długo cię tu nie było - powiedział dziadek patrząc w niebo, czyżbym wyczuwała nutkę żalu?
- Ale już jestem - nic nie odpowiedział, więc poszłam w głąb domu. Dziadek nigdy zbytnio nie lubił dzieci, ale cóż się dziwić... emerytowany nauczyciel, dlatego też nigdy nie był zbyt wylewny w stosunku do nas - swoich wnuków, za to babcia nadrabiała swoim ciepłem i miłością za ich dwóch. Przeszłam przez mały przedpokój wyłożony kafelkami ze ścianami obłożonymi panelami, weszłam po trzech schodkach i znalazłam się w długim korytarzu, wymalowanym na piaskowy kolor z panelami na podłodze, skręciłam w prawo wchodząc do kuchni.
- Lilla? - ciocia siedziała przy stole i przyglądała się mi
- Tak to ja ciociu - uśmiechnęłam się lekko
- Nie poznałam cię! - wstała i podeszła do mnie, coś się w niej zmieniło - tylko nie bardzo wiedziałam co, dopiero kiedy mnie przytuliła na powitanie, poczułam jak jej ogromny brzuch mnie zgniata
- Ty jesteś w ciąży! - krzyknęłam, a ona tylko uśmiechnęła się i pogładziła się po brzuchu, usiadłyśmy szybko przy stole i zaczęła opowiadać mi jak przyjęli ta wiadomość Liam i Noel oraz reszta domowników. W pewnej chwili do kuchni wszedł wujek
- Benio! Z dnia na dzień coraz bardziej łysiejesz, a przecież będziesz młodym tatą - uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Z wujkiem Benem zawsze żartowałam i weszło mi w nawyk mówienie do niego po imieniu. Uwielbiałam robić mu uwagi na temat jego wyglądu, bo i tak jak na swój wiek był bardzo zadbany i wyglądał przynajmniej o 5 lat młodziej
- A toż to ta mała wiedźma Lilka! Dlaczego tak długo u nas nie byłaś?
- Tak się złożyło, ale już jestem - zatrzepotałam rzęsami - A tak a'propos, gdzie mnie zakwaterujecie?
- Masz do wyboru pokój Liama, Noela lub spanie z dziadkami - uśmiechnął się po wymienieniu trzeciego wariantu
- To gdzie chłopcy? - zapytałam
- No wiesz... studia, akademiki i te sprawy
- A który pokój jest bliżej łazienki?
- Sypialnia dziadków - zgryźliwie się uśmiechnął
- Pff... bardzo śmieszne, to może który ma balkon?
- Sypialnia dziadków - Ben posłał mi oczko
- Dobra, dobra, już się tak nie wysilaj, biorę pokój... Liama - wstałam od stołu
- Trafiłaś na ten z balkonem - dodała ciocia, ja pokazałam Benowi język, zabrałam swoje bagaże i udałam się na poddasze, które było przedzielone na trzy części - łazienkę, pokój Noela i Liama. Weszłam w ostatnie drzwi i zamarłam w progu, usłyszałam tylko głos Bena z dołu
- Będziesz musiała troszkę posprzątać!!! - w głowie widziałam jego chamski uśmieszek podczas mówienia "trochę"
- No pięknie... - mruknęłam do siebie.
- Długo cię tu nie było - powiedział dziadek patrząc w niebo, czyżbym wyczuwała nutkę żalu?
- Ale już jestem - nic nie odpowiedział, więc poszłam w głąb domu. Dziadek nigdy zbytnio nie lubił dzieci, ale cóż się dziwić... emerytowany nauczyciel, dlatego też nigdy nie był zbyt wylewny w stosunku do nas - swoich wnuków, za to babcia nadrabiała swoim ciepłem i miłością za ich dwóch. Przeszłam przez mały przedpokój wyłożony kafelkami ze ścianami obłożonymi panelami, weszłam po trzech schodkach i znalazłam się w długim korytarzu, wymalowanym na piaskowy kolor z panelami na podłodze, skręciłam w prawo wchodząc do kuchni.
- Lilla? - ciocia siedziała przy stole i przyglądała się mi
- Tak to ja ciociu - uśmiechnęłam się lekko
- Nie poznałam cię! - wstała i podeszła do mnie, coś się w niej zmieniło - tylko nie bardzo wiedziałam co, dopiero kiedy mnie przytuliła na powitanie, poczułam jak jej ogromny brzuch mnie zgniata
- Ty jesteś w ciąży! - krzyknęłam, a ona tylko uśmiechnęła się i pogładziła się po brzuchu, usiadłyśmy szybko przy stole i zaczęła opowiadać mi jak przyjęli ta wiadomość Liam i Noel oraz reszta domowników. W pewnej chwili do kuchni wszedł wujek
- Benio! Z dnia na dzień coraz bardziej łysiejesz, a przecież będziesz młodym tatą - uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Z wujkiem Benem zawsze żartowałam i weszło mi w nawyk mówienie do niego po imieniu. Uwielbiałam robić mu uwagi na temat jego wyglądu, bo i tak jak na swój wiek był bardzo zadbany i wyglądał przynajmniej o 5 lat młodziej
- A toż to ta mała wiedźma Lilka! Dlaczego tak długo u nas nie byłaś?
- Tak się złożyło, ale już jestem - zatrzepotałam rzęsami - A tak a'propos, gdzie mnie zakwaterujecie?
- Masz do wyboru pokój Liama, Noela lub spanie z dziadkami - uśmiechnął się po wymienieniu trzeciego wariantu
- To gdzie chłopcy? - zapytałam
- No wiesz... studia, akademiki i te sprawy
- A który pokój jest bliżej łazienki?
- Sypialnia dziadków - zgryźliwie się uśmiechnął
- Pff... bardzo śmieszne, to może który ma balkon?
- Sypialnia dziadków - Ben posłał mi oczko
- Dobra, dobra, już się tak nie wysilaj, biorę pokój... Liama - wstałam od stołu
- Trafiłaś na ten z balkonem - dodała ciocia, ja pokazałam Benowi język, zabrałam swoje bagaże i udałam się na poddasze, które było przedzielone na trzy części - łazienkę, pokój Noela i Liama. Weszłam w ostatnie drzwi i zamarłam w progu, usłyszałam tylko głos Bena z dołu
- Będziesz musiała troszkę posprzątać!!! - w głowie widziałam jego chamski uśmieszek podczas mówienia "trochę"
- No pięknie... - mruknęłam do siebie.
piątek, 8 kwietnia 2011
[008]
- Chcesz coś do picia, czy raczej do jedzenia? Może to i to? - Lucas nawet w najbardziej napiętej sytuacji potrafił wydobyć z siebie entuzjazm
- Hmm... Może wodę - durnota ze mnie, nie ma co. Nie dość, że zastanawiałam się pięć minut nad wyborem WODY, to właśnie ją wybrałam. Tak, wiem, jestem chyba jakaś chora, ale kiedy łapie mnie nerwówka nie wiem co mam robić, zachowuje się nienaturalnie i wszystko robię nie tak jak trzeba.
- Dobrze, więc ja też sobie wodę zamówię - puścił mi oczko i zawołał kelnerkę. Siedzieliśmy w ciszy, niemiłosiernie trząsły mi się ręce, Luc to zauważył.
- Ej, nie bój się - uśmiechnął się i chwycił moja rękę leżącą na stole - Nie mam zamiaru wypytywać o wczorajsze zajście, chociaż ciekawi mnie co chciałaś mi powiedzieć. Dużo myślałem o tobie wieczorem i nie ukrywam, że doszedłem do pewnego wniosku... - popatrzył na mnie, jakby prosił o pozwolenie na kontynuację, cofnęłam rękę i włożyłam dłonie do kieszeni, chłopak nadal na mnie patrzył, skinęłam głową - na pewno? - zapytał, jakby nie był pewien, czy chcę się dowiedzieć o co mu chodzi. Bardzo chciałam, miałam nadzieję, że usłyszę coś w stylu "kocham cię" albo coś równie przyjemnego, ale jednocześnie bałam się odwrotnej sytuacji.
- Tak - odpowiedziałam, a on wciąż patrzył mi w oczy, zaczął mówić powoli i dobitnie, jakimś zmienionym głosem
- Między nami nigdy nic nie będzie, nie może być, przepraszam... - wstał i ruszył w stronę wyjścia, opadłam na oparcie, łzy potoczyły się po moich policzkach, a on nawet nie spojrzał na mnie przez szybę.
- Hmm... Może wodę - durnota ze mnie, nie ma co. Nie dość, że zastanawiałam się pięć minut nad wyborem WODY, to właśnie ją wybrałam. Tak, wiem, jestem chyba jakaś chora, ale kiedy łapie mnie nerwówka nie wiem co mam robić, zachowuje się nienaturalnie i wszystko robię nie tak jak trzeba.
- Dobrze, więc ja też sobie wodę zamówię - puścił mi oczko i zawołał kelnerkę. Siedzieliśmy w ciszy, niemiłosiernie trząsły mi się ręce, Luc to zauważył.
- Ej, nie bój się - uśmiechnął się i chwycił moja rękę leżącą na stole - Nie mam zamiaru wypytywać o wczorajsze zajście, chociaż ciekawi mnie co chciałaś mi powiedzieć. Dużo myślałem o tobie wieczorem i nie ukrywam, że doszedłem do pewnego wniosku... - popatrzył na mnie, jakby prosił o pozwolenie na kontynuację, cofnęłam rękę i włożyłam dłonie do kieszeni, chłopak nadal na mnie patrzył, skinęłam głową - na pewno? - zapytał, jakby nie był pewien, czy chcę się dowiedzieć o co mu chodzi. Bardzo chciałam, miałam nadzieję, że usłyszę coś w stylu "kocham cię" albo coś równie przyjemnego, ale jednocześnie bałam się odwrotnej sytuacji.
- Tak - odpowiedziałam, a on wciąż patrzył mi w oczy, zaczął mówić powoli i dobitnie, jakimś zmienionym głosem
- Między nami nigdy nic nie będzie, nie może być, przepraszam... - wstał i ruszył w stronę wyjścia, opadłam na oparcie, łzy potoczyły się po moich policzkach, a on nawet nie spojrzał na mnie przez szybę.
***
Nie miałam siły wracać do szkoły, tym bardziej do domu. Poszłam do szpitala, weszłam do sali Hayley, chwyciłam ją za rękę i siedziałam bez słowa. Słyszałam tylko pikanie aparatury, byłam przerażona, nie wiedziałam co robić. Zastanawiałam się po co w ogóle mi to powiedział, czy ja coś zrobiłam? Moje rozmyślenia przerwał cichy jęk, na początku nie dotarło do mnie co się dzieje, ale potem zdałam sobie sprawę, że to z Hay coś się dzieje, wybiegłam z sali po pielęgniarkę, kiedy weszłyśmy razem z kobietą w białym fartuchu do sali, Hayley miała lekko otwarte oczy i próbowała miarowo oddychać. Pielęgniarka podbiegła do aparatów i kroplówki szybko coś ustawiając
- Coś złego się dzieje? - zapytałam roztrzęsiona
- Nie, nie, wręcz przeciwnie - uśmiechnęła się pielęgniarka - powoli się budzi, niestety musisz wyjść, potrzebuję wezwać lekarza. Będziesz mogła wrócić za jakieś dwie godzinki - nie mogłam się z nią kłócić, szybko wybiegłam z sali, nie zwalniając wybiegłam na zewnątrz i udałam się w stronę domu. Wpadłam do swojego pokoju nie zwracając uwagi na krzyki w kuchni, sądziłam, że znów chodzi o Brook.
- Pakuj się - mama wtargnęła roztrzęsiona do pokoju, rzucając we mnie torbą podróżną, popatrzyłam na nią pytająco - wyjeżdżamy do babci, natychmiast! - wybiegła, słyszałam szybkie kroki po schodach oraz trzaskające drzwi frontowe. Pobiegłam za mamą, kiedy popatrzyłam przez okno, zobaczyłam, jak tata wsiada zdenerwowany do samochodu i odjeżdża z piskiem opon. Weszłam do sypialni, gdzie mama nerwowo wrzucała ubrania do walizki.
- Co się dzieje? - zapytałam
- Coś złego się dzieje? - zapytałam roztrzęsiona
- Nie, nie, wręcz przeciwnie - uśmiechnęła się pielęgniarka - powoli się budzi, niestety musisz wyjść, potrzebuję wezwać lekarza. Będziesz mogła wrócić za jakieś dwie godzinki - nie mogłam się z nią kłócić, szybko wybiegłam z sali, nie zwalniając wybiegłam na zewnątrz i udałam się w stronę domu. Wpadłam do swojego pokoju nie zwracając uwagi na krzyki w kuchni, sądziłam, że znów chodzi o Brook.
- Pakuj się - mama wtargnęła roztrzęsiona do pokoju, rzucając we mnie torbą podróżną, popatrzyłam na nią pytająco - wyjeżdżamy do babci, natychmiast! - wybiegła, słyszałam szybkie kroki po schodach oraz trzaskające drzwi frontowe. Pobiegłam za mamą, kiedy popatrzyłam przez okno, zobaczyłam, jak tata wsiada zdenerwowany do samochodu i odjeżdża z piskiem opon. Weszłam do sypialni, gdzie mama nerwowo wrzucała ubrania do walizki.
- Co się dzieje? - zapytałam
środa, 16 marca 2011
[007]
Siedziałam na korytarzu szpitalnym przed salą, w której leżała moja najlepsza przyjaciółka, która przedawkowała narkotyki i ktoś próbował ją zgwałcić. Biedaczka... Co ona musiała przejść? Jaka ja byłam głupia! Te wszystkie nocne ucieczki, zawalanie szkoły, niebezpieczeństwa, używki i inne syfy! Najpierw ja wylądowałam w szpitalu, teraz Hayley... Jak mogłam do tego dopuścić? Zadręczałam się tymi myślami, kiedy z sali, w której leżała Hay, wyszedł doktor, zerwałam się z krzesła.
- Co z nią!? - krzyknęłam zdenerwowana
- Jest pani dla niej rodziną? - zapytał doktor
- Tak, to moja siostra - skłamałam
- Na razie jest w śpiączce, nie umiem dokładnie określić, kiedy się obudzi...
- Ale obudzi się? - przerwałam mu
- Tak, obudzi się...
- Mogę do niej iść?
- Ehh... No dobrze...
- Dziękuję! - poszłam w stronę sali
- E! Przepraszam! - zawołał za mną lekarz
- Tak? - odwróciłam się
- Zawiadomisz rodziców, czy ja mam to zrobić?
- Zajmę się tym, chociaż nie będzie to zbyt przyjemne... - uśmiechnął się, a ja chwyciłam za klamkę, wzięłam głęboki oddech i weszłam do sali. Usiadłam przy Hayley, chwytając ją za rękę. Siedziałam tak długą chwilę, co jakiś czas mówiąc coś szeptem, wreszcie zebrałam się za odwagę i chwyciłam za telefon, aby powiadomić o wszystkim rodziców Hay. Po kilku sygnałach, odebrała jej mama, była bardzo zaspana, kiedy jednak powiedziałam jej, że Hayley leży w szpitalu, postawiła na nogi cały dom. Już po chwili, cała rodzinka zjawiła się w szpitalu, kiedy rozmawiali z doktorem, ja zadzwoniłam po tatę, aby po mnie przyjechał i usunęłam się w cień.
- Co z nią!? - krzyknęłam zdenerwowana
- Jest pani dla niej rodziną? - zapytał doktor
- Tak, to moja siostra - skłamałam
- Na razie jest w śpiączce, nie umiem dokładnie określić, kiedy się obudzi...
- Ale obudzi się? - przerwałam mu
- Tak, obudzi się...
- Mogę do niej iść?
- Ehh... No dobrze...
- Dziękuję! - poszłam w stronę sali
- E! Przepraszam! - zawołał za mną lekarz
- Tak? - odwróciłam się
- Zawiadomisz rodziców, czy ja mam to zrobić?
- Zajmę się tym, chociaż nie będzie to zbyt przyjemne... - uśmiechnął się, a ja chwyciłam za klamkę, wzięłam głęboki oddech i weszłam do sali. Usiadłam przy Hayley, chwytając ją za rękę. Siedziałam tak długą chwilę, co jakiś czas mówiąc coś szeptem, wreszcie zebrałam się za odwagę i chwyciłam za telefon, aby powiadomić o wszystkim rodziców Hay. Po kilku sygnałach, odebrała jej mama, była bardzo zaspana, kiedy jednak powiedziałam jej, że Hayley leży w szpitalu, postawiła na nogi cały dom. Już po chwili, cała rodzinka zjawiła się w szpitalu, kiedy rozmawiali z doktorem, ja zadzwoniłam po tatę, aby po mnie przyjechał i usunęłam się w cień.
***
Obudziłam się rano niewyspana, do mojego pokoju weszła mama
- Cześć córeczko! Jak spałaś?
- Eee... Co? - Jeszcze nic do mnie nie dotarło
- Nie, nic już. Jesteś w stanie iść do szkoły?
- No - powiedziałam półsłówkiem przecierając oczy
- Na pewno? - pytała troskliwie mama, pokiwałam tylko głowa potakując i zwlekłam się z łóżka. Z szafy wyciągnęłam czarno-białe leggingsy w kratę i pierwszą lepszą czarną tunikę z długim rękawem. Wbiłam się w białe trampki i spięłam włosy w kucyk. Do torby wrzuciłam książki - nie patrząc nawet jakie i poszłam do kuchni.
- Zawiozę cię - zaoferował tata
- Nie, dzięki, przejdę się...
- Widziałaś się w lustrze? - zapytała Brook, schodząc ze schodów Już miała się jej odgryźć, kiedy tata powiedział
- Faktycznie, nie wyglądasz najlepiej. Może zostań jeszcze dzisiaj w domu? - popatrzyłam na niego ze złością i rzuciłam wchodząc do pokoju
- Jednak zawieziesz mnie tato, tylko daj mi 15 minut! - rzuciłam torba o ścianę i powyciągałam z półki najróżniejsze kosmetyki, których nie widziałam przez wieki oraz malutkie, brudne lusterko. Niektóre były już do wyrzucenia, ale kilka trzymało się jeszcze całkiem dobrze. Nałożyłam podkład oraz krem pod oczy. Usta pomalowałam szminką w kolorze nude, a na oczy "rzuciłam" troszkę beżowego cienia oraz użyłam tuszu do rzęs. Kiedy stwierdziłam, że wyglądam w miarę, jak człowiek wróciłam się do kuchni i oznajmiłam tacie, że jedziemy. Oczywiście nie obyło się bez spóźnienia na pierwszą lekcję, przez moją ukochaną woźną. Lekcje ciągnęły się niemiłosiernie, a ja próbowałam nie zasnąć. Na jednej z przerw, kiedy rozmawiałam z kilkoma dziewczynami z klasy, podszedł do mnie Chris
- O! Jak dobrze cię widzieć! Martwiłem się o ciebie, bałem się, że stało ci się coś poważniejszego, ale jak widzę to nawet blizny nie masz i...
- Zamknij się... - przerwałam mu i odeszłam kawałek dalej
- Lil o co ci chodzi!? - wrzeszczał biegnąc za mną
- Człowieku! Daj mi święty spokój, odczep się, znajdź sobie inną ofiarę! CO-KOL-WIEK! - i po raz kolejny stał jak wryty, a mnie zrobiło się go żal. Czy on na prawdę, aż tak dobrze potrafi manipulować ludźmi? Po chwili odszedł bez słowa, chciałam mu dodatkowo przyłożyć, bo wzbudził we mnie straszne poczucie winy, w końcu... ten cały incydent z drzwiami to był czysty przypadek, nie zrobił tego celowo, a jedyną osobą, która zawiniła byłam ja. Chris się o mnie troszczył, a ja za każdym razem na niego krzyczałam i odsyłałam z kwitkiem...
- Co ja bredze? - zapytałam samą siebie pod nosem i gwałtownie się odwróciłam wpadając na Lucasa
- O cześć! Sorki - rzuciłam oddalając się
- Czekaj! - tego właśnie się obawiałam... Kiedy przypominam sobie wczorajszy wieczór i to, jaką zrobiłam z siebie idiotkę na jego oczach, chciałabym zapaść się pod ziemię, mimo to przystanęłam, a on dobiegł do mnie.
- Bardzo ciekawią cię lekcje? - zapytał, na początku nie miałam zielonego pojęcia o co mu chodzi
- Czy w ogóle kiedyś były ciekawe? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie
- W takim razie chyba nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli porwę cię teraz do jakiejś kawiarenki? - spojrzał na mnie swoimi pięknymi oczami i cały mój plan o tym, że będę pilną uczennicą i nie będę uciekać z lekcji - runął. Wymknęliśmy się drzwiami od piwnicy i poszliśmy do małej kawiarenki "Relic", za którą nie koniecznie przepadałam. Utrzymana była w stylu vintage, przed wejściem stał stary rower, wszystko było utrzymane w kolorach beżu i brązu, a na obrazach, których na ścianach wisiało multum, widniały kobiety w staroświeckich sukniach z kapeluszami na głowach, niczym rondo. Po prostu nie moje klimaty, ale nie miałam zamiaru protestować, bo i tak bałam się rozmowy, której uniknąć nie mogłam.
- Zawiozę cię - zaoferował tata
- Nie, dzięki, przejdę się...
- Widziałaś się w lustrze? - zapytała Brook, schodząc ze schodów Już miała się jej odgryźć, kiedy tata powiedział
- Faktycznie, nie wyglądasz najlepiej. Może zostań jeszcze dzisiaj w domu? - popatrzyłam na niego ze złością i rzuciłam wchodząc do pokoju
- Jednak zawieziesz mnie tato, tylko daj mi 15 minut! - rzuciłam torba o ścianę i powyciągałam z półki najróżniejsze kosmetyki, których nie widziałam przez wieki oraz malutkie, brudne lusterko. Niektóre były już do wyrzucenia, ale kilka trzymało się jeszcze całkiem dobrze. Nałożyłam podkład oraz krem pod oczy. Usta pomalowałam szminką w kolorze nude, a na oczy "rzuciłam" troszkę beżowego cienia oraz użyłam tuszu do rzęs. Kiedy stwierdziłam, że wyglądam w miarę, jak człowiek wróciłam się do kuchni i oznajmiłam tacie, że jedziemy. Oczywiście nie obyło się bez spóźnienia na pierwszą lekcję, przez moją ukochaną woźną. Lekcje ciągnęły się niemiłosiernie, a ja próbowałam nie zasnąć. Na jednej z przerw, kiedy rozmawiałam z kilkoma dziewczynami z klasy, podszedł do mnie Chris
- O! Jak dobrze cię widzieć! Martwiłem się o ciebie, bałem się, że stało ci się coś poważniejszego, ale jak widzę to nawet blizny nie masz i...
- Zamknij się... - przerwałam mu i odeszłam kawałek dalej
- Lil o co ci chodzi!? - wrzeszczał biegnąc za mną
- Człowieku! Daj mi święty spokój, odczep się, znajdź sobie inną ofiarę! CO-KOL-WIEK! - i po raz kolejny stał jak wryty, a mnie zrobiło się go żal. Czy on na prawdę, aż tak dobrze potrafi manipulować ludźmi? Po chwili odszedł bez słowa, chciałam mu dodatkowo przyłożyć, bo wzbudził we mnie straszne poczucie winy, w końcu... ten cały incydent z drzwiami to był czysty przypadek, nie zrobił tego celowo, a jedyną osobą, która zawiniła byłam ja. Chris się o mnie troszczył, a ja za każdym razem na niego krzyczałam i odsyłałam z kwitkiem...
- Co ja bredze? - zapytałam samą siebie pod nosem i gwałtownie się odwróciłam wpadając na Lucasa
- O cześć! Sorki - rzuciłam oddalając się
- Czekaj! - tego właśnie się obawiałam... Kiedy przypominam sobie wczorajszy wieczór i to, jaką zrobiłam z siebie idiotkę na jego oczach, chciałabym zapaść się pod ziemię, mimo to przystanęłam, a on dobiegł do mnie.
- Bardzo ciekawią cię lekcje? - zapytał, na początku nie miałam zielonego pojęcia o co mu chodzi
- Czy w ogóle kiedyś były ciekawe? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie
- W takim razie chyba nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli porwę cię teraz do jakiejś kawiarenki? - spojrzał na mnie swoimi pięknymi oczami i cały mój plan o tym, że będę pilną uczennicą i nie będę uciekać z lekcji - runął. Wymknęliśmy się drzwiami od piwnicy i poszliśmy do małej kawiarenki "Relic", za którą nie koniecznie przepadałam. Utrzymana była w stylu vintage, przed wejściem stał stary rower, wszystko było utrzymane w kolorach beżu i brązu, a na obrazach, których na ścianach wisiało multum, widniały kobiety w staroświeckich sukniach z kapeluszami na głowach, niczym rondo. Po prostu nie moje klimaty, ale nie miałam zamiaru protestować, bo i tak bałam się rozmowy, której uniknąć nie mogłam.
niedziela, 6 lutego 2011
[006]
Postura mężczyzny wydawała mi się znajoma, zaczęłam go obserwować. Szedł powoli, stawiając nogę za nogą, wydawał się jakiś załamany, usiadł na ławce i ukrył głowę w rękach. Za nic nie mogłam skojarzyć kim może być ten mężczyzna. Postanowiłam podejść bliżej, nie wiem co mnie do tego podkusiło... Kiedy byłam już bardzo blisko potknęłam się o krawężnik i z wielkim hukiem padłam na bruk, myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Nieznajomy mężczyzna odwrócił się gwałtownie i wszystko się wyjaśniło
- Tata!?
- Lily!?
- Co ty tutaj robisz!? - krzyknęliśmy prawie równocześnie, ojciec zerwał się z ławki i pomagał mi wstać, kiedy na horyzoncie pojawił się Lucas. Zaczął biec w naszą stronę wykrzykując coś w stylu "Puść ją!", na początku przeraziłam się, że ta cała sytuacja może skończyć się źle nie tylko dla mnie, ale też dla niego, ponieważ nasi ojcowie są wspólnikami i nie ma szans, żeby się nie wydało, ale później... zaczęło mnie to śmieszyć.
- Luc! Spokojnie!!! Nic się nie dzieje! - wrzeszczałam na cały rynek, żeby mnie usłyszał. W niektórych mieszkaniach ludzie zerwali się z łóżek i pobiegli do okien zobaczyć co się dzieje, muszę przyznać, że znalazłam się w najgłupszej sytuacji, jaka mogła się kiedykolwiek komukolwiek przytrafić...
- Co tu się dzieje? - Zapytał zdyszany Lucas stojąc jak wryty
- Głupia sytuacja... - zaczęłam, ale nie dokończyłam, przerwał mi tata
- Wszystko ci wytłumaczę, usiądź - usiedliśmy w trójkę na ławce i tata zaczął mu wszystko opowiadać, przy okazji przeprosił mnie i poprosił, żebym wróciła do domu. Emocje opadły i nie miałam nic przeciwko - tylko szkoda mi było zostawiać Luca.
- Tato, możesz już iść dogonię cię, chciałam jeszcze porozmawiać z Lucasem... - rzuciłam mu błagalne spojrzenie, puścił mi oczko i odszedł wolnym krokiem, odprowadziłam go wzrokiem i kiedy znikł z pola widzenia odwróciłam się do chłopaka. Musze przyznać, że jest nieziemsko przystojny, a Chris to mu do piet nie dorasta, ale zaraz... dlaczego ja, w takim momencie myślę o Chrisie!? Potrząsnęłam głową, jakbym chciała te myśli wyrzucić.
- Więc... - zaczął Lucas
- Co "więc"? - zapytałam ledwo przytomna
- Chciałaś ze mną porozmawiać... - szczerze powiedziawszy sama nie wiedziałam, co chcę mu powiedziec, więc... wiać!
- To... może innym razem, tata mnie woła - pokiwałam do chłopaka i jak najszybciej się oddaliłam, stał jeszcze przez chwilkę, jak wryty,a potem ruszył w swoją stronę. Szłam z ojcem ciemnymi uliczkami, a ten cały czas mnie przepraszał. Kiedy weszliśmy do ogrodu zauważyłam, że coś leży na schodach, pomyślałam, że to pies, ale podchodząc bliżej zauważyłam, że to wcale nie był pies
- Hayley!!! - krzyknęłam i pobiegłam w jej stronę, szarpnęłam ją za ramię, była nieprzytomna
- Lil, co się dzieje? - zapytał tata, zbliżając się do schodów, popatrzyłam na niego ze łzami w oczach, z całych sił ściskając rękę Hayley
- O mój Boże... - wyszeptał tata, wyciągając telefon komórkowy z kieszeni
- Tata!?
- Lily!?
- Co ty tutaj robisz!? - krzyknęliśmy prawie równocześnie, ojciec zerwał się z ławki i pomagał mi wstać, kiedy na horyzoncie pojawił się Lucas. Zaczął biec w naszą stronę wykrzykując coś w stylu "Puść ją!", na początku przeraziłam się, że ta cała sytuacja może skończyć się źle nie tylko dla mnie, ale też dla niego, ponieważ nasi ojcowie są wspólnikami i nie ma szans, żeby się nie wydało, ale później... zaczęło mnie to śmieszyć.
- Luc! Spokojnie!!! Nic się nie dzieje! - wrzeszczałam na cały rynek, żeby mnie usłyszał. W niektórych mieszkaniach ludzie zerwali się z łóżek i pobiegli do okien zobaczyć co się dzieje, muszę przyznać, że znalazłam się w najgłupszej sytuacji, jaka mogła się kiedykolwiek komukolwiek przytrafić...
- Co tu się dzieje? - Zapytał zdyszany Lucas stojąc jak wryty
- Głupia sytuacja... - zaczęłam, ale nie dokończyłam, przerwał mi tata
- Wszystko ci wytłumaczę, usiądź - usiedliśmy w trójkę na ławce i tata zaczął mu wszystko opowiadać, przy okazji przeprosił mnie i poprosił, żebym wróciła do domu. Emocje opadły i nie miałam nic przeciwko - tylko szkoda mi było zostawiać Luca.
- Tato, możesz już iść dogonię cię, chciałam jeszcze porozmawiać z Lucasem... - rzuciłam mu błagalne spojrzenie, puścił mi oczko i odszedł wolnym krokiem, odprowadziłam go wzrokiem i kiedy znikł z pola widzenia odwróciłam się do chłopaka. Musze przyznać, że jest nieziemsko przystojny, a Chris to mu do piet nie dorasta, ale zaraz... dlaczego ja, w takim momencie myślę o Chrisie!? Potrząsnęłam głową, jakbym chciała te myśli wyrzucić.
- Więc... - zaczął Lucas
- Co "więc"? - zapytałam ledwo przytomna
- Chciałaś ze mną porozmawiać... - szczerze powiedziawszy sama nie wiedziałam, co chcę mu powiedziec, więc... wiać!
- To... może innym razem, tata mnie woła - pokiwałam do chłopaka i jak najszybciej się oddaliłam, stał jeszcze przez chwilkę, jak wryty,a potem ruszył w swoją stronę. Szłam z ojcem ciemnymi uliczkami, a ten cały czas mnie przepraszał. Kiedy weszliśmy do ogrodu zauważyłam, że coś leży na schodach, pomyślałam, że to pies, ale podchodząc bliżej zauważyłam, że to wcale nie był pies
- Hayley!!! - krzyknęłam i pobiegłam w jej stronę, szarpnęłam ją za ramię, była nieprzytomna
- Lil, co się dzieje? - zapytał tata, zbliżając się do schodów, popatrzyłam na niego ze łzami w oczach, z całych sił ściskając rękę Hayley
- O mój Boże... - wyszeptał tata, wyciągając telefon komórkowy z kieszeni
piątek, 17 grudnia 2010
005.
Usiadłam na ławce w parku wyciągnęłam telefon z kieszeni i zaczęłam przeglądać kontakty w telefonie, zobaczyłam, że w moja stronę zbliża się jakieś "wesołe towarzystwo". Zarzuciłam torbę na ramię i ruszyłam szybkim krokiem przed siebie
- Ej czekaj! - ktoś za mną biegł, wystraszyłam się i przyspieszyłam kroku - Caroline, to ty? - odwróciłam się i ujrzałam Rose
- Rose?
- No, a kto? Siema Stara! - przytuliła mnie, czuć było od niej alkohol - Co ty tutaj robisz sama, na dodatek z plecakiem?
- Długo by opowiadać, w każdym bądź razie uciekłam z domu i nie mam się gdzie podziać...
- Chodź z nami, a potem mogę cię przenocować, co ty na to? - Rose przechyliła butelkę z piwem
- Nie, dzięki... Skończyłam z tym.
- Przestań, trzeba się zabawić, chodź!
- Dzięki, ale ja już pójdę - ruszyłam przed siebie
- A gdzie?
- Nie wiem, gdzieś na pewno! - krzyknęłam przez ramię, żeby mnie usłyszała jednocześnie zastanawiając się, gdzie spędzę noc. Spacerowałam wokół rynku, kiedy zaczęło robić mi się zimno, a zegar na ratuszu wybił godzinę 23.00 postanowiłam, że zadzwonię do Lucasa - nie miałam wyjścia.
- Taak? - odebrał
- Cześć Luc, tu Lilly... Mam do ciebie sprawę...
- No słucham.
- Mógłbyś mnie gdzieś przenocować? - czułam się strasznie wypowiadając te słowa, jak jakaś sierota, która błąka się bez celu i żebrze.
- Hmm... Jasne, ale jedyne takie miejsce jakie znam to mój dom, a dlaczego nie możesz spać w swoim?
- Mała sprzeczka, ale jeżeli nie możesz mnie przenocować, to nic, poradzę sobie.
- Nie, nie. Gdzie jesteś?
- Na rynku, a dlaczego pytasz?
- Przyjdę po ciebie za chwilkę, już ubieram buty
- Nie! Znam drogę, dam sobie radę!
- Nie ma mowy, nie będziesz po nocy chodziła sama po mieście, już idę!
- Ale... - nie pozwolił mi dokończyć, ponieważ rozłączył się. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo mi się podobał. Te jego idealne rysy twarzy, duże ciemne oczy, miękkie włosy, poczucie humoru, piękny uśmiech... Ah, długo by tak wymieniać. Usiadłam na jednej z ławeczek, skuliłam nogi i rozmyślałam nad moim dotychczasowym, bezsensownym życiem, było mi coraz zimniej, a Lucasa nie było nigdzie widać, zarzuciłam torbę na ramię i postanowiłam, że kiedy sobie pochodzę od razu się ogrzeję. Chodziłam w kółko, aż znudziło mi się i usiadłam na fontannie. Zegar wybijał 23.25 zaczynałam się obawiać o Luca, z jego domu na rynek było ok.15 minut, mimo to jego wciąż nie było. Przez rynek przechodził jakiś mężczyzna...
- Ej czekaj! - ktoś za mną biegł, wystraszyłam się i przyspieszyłam kroku - Caroline, to ty? - odwróciłam się i ujrzałam Rose
- Rose?
- No, a kto? Siema Stara! - przytuliła mnie, czuć było od niej alkohol - Co ty tutaj robisz sama, na dodatek z plecakiem?
- Długo by opowiadać, w każdym bądź razie uciekłam z domu i nie mam się gdzie podziać...
- Chodź z nami, a potem mogę cię przenocować, co ty na to? - Rose przechyliła butelkę z piwem
- Nie, dzięki... Skończyłam z tym.
- Przestań, trzeba się zabawić, chodź!
- Dzięki, ale ja już pójdę - ruszyłam przed siebie
- A gdzie?
- Nie wiem, gdzieś na pewno! - krzyknęłam przez ramię, żeby mnie usłyszała jednocześnie zastanawiając się, gdzie spędzę noc. Spacerowałam wokół rynku, kiedy zaczęło robić mi się zimno, a zegar na ratuszu wybił godzinę 23.00 postanowiłam, że zadzwonię do Lucasa - nie miałam wyjścia.
- Taak? - odebrał
- Cześć Luc, tu Lilly... Mam do ciebie sprawę...
- No słucham.
- Mógłbyś mnie gdzieś przenocować? - czułam się strasznie wypowiadając te słowa, jak jakaś sierota, która błąka się bez celu i żebrze.
- Hmm... Jasne, ale jedyne takie miejsce jakie znam to mój dom, a dlaczego nie możesz spać w swoim?
- Mała sprzeczka, ale jeżeli nie możesz mnie przenocować, to nic, poradzę sobie.
- Nie, nie. Gdzie jesteś?
- Na rynku, a dlaczego pytasz?
- Przyjdę po ciebie za chwilkę, już ubieram buty
- Nie! Znam drogę, dam sobie radę!
- Nie ma mowy, nie będziesz po nocy chodziła sama po mieście, już idę!
- Ale... - nie pozwolił mi dokończyć, ponieważ rozłączył się. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo mi się podobał. Te jego idealne rysy twarzy, duże ciemne oczy, miękkie włosy, poczucie humoru, piękny uśmiech... Ah, długo by tak wymieniać. Usiadłam na jednej z ławeczek, skuliłam nogi i rozmyślałam nad moim dotychczasowym, bezsensownym życiem, było mi coraz zimniej, a Lucasa nie było nigdzie widać, zarzuciłam torbę na ramię i postanowiłam, że kiedy sobie pochodzę od razu się ogrzeję. Chodziłam w kółko, aż znudziło mi się i usiadłam na fontannie. Zegar wybijał 23.25 zaczynałam się obawiać o Luca, z jego domu na rynek było ok.15 minut, mimo to jego wciąż nie było. Przez rynek przechodził jakiś mężczyzna...
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)