Usiadłam na ławce w parku wyciągnęłam telefon z kieszeni i zaczęłam przeglądać kontakty w telefonie, zobaczyłam, że w moja stronę zbliża się jakieś "wesołe towarzystwo". Zarzuciłam torbę na ramię i ruszyłam szybkim krokiem przed siebie
- Ej czekaj! - ktoś za mną biegł, wystraszyłam się i przyspieszyłam kroku - Caroline, to ty? - odwróciłam się i ujrzałam Rose
- Rose?
- No, a kto? Siema Stara! - przytuliła mnie, czuć było od niej alkohol - Co ty tutaj robisz sama, na dodatek z plecakiem?
- Długo by opowiadać, w każdym bądź razie uciekłam z domu i nie mam się gdzie podziać...
- Chodź z nami, a potem mogę cię przenocować, co ty na to? - Rose przechyliła butelkę z piwem
- Nie, dzięki... Skończyłam z tym.
- Przestań, trzeba się zabawić, chodź!
- Dzięki, ale ja już pójdę - ruszyłam przed siebie
- A gdzie?
- Nie wiem, gdzieś na pewno! - krzyknęłam przez ramię, żeby mnie usłyszała jednocześnie zastanawiając się, gdzie spędzę noc. Spacerowałam wokół rynku, kiedy zaczęło robić mi się zimno, a zegar na ratuszu wybił godzinę 23.00 postanowiłam, że zadzwonię do Lucasa - nie miałam wyjścia.
- Taak? - odebrał
- Cześć Luc, tu Lilly... Mam do ciebie sprawę...
- No słucham.
- Mógłbyś mnie gdzieś przenocować? - czułam się strasznie wypowiadając te słowa, jak jakaś sierota, która błąka się bez celu i żebrze.
- Hmm... Jasne, ale jedyne takie miejsce jakie znam to mój dom, a dlaczego nie możesz spać w swoim?
- Mała sprzeczka, ale jeżeli nie możesz mnie przenocować, to nic, poradzę sobie.
- Nie, nie. Gdzie jesteś?
- Na rynku, a dlaczego pytasz?
- Przyjdę po ciebie za chwilkę, już ubieram buty
- Nie! Znam drogę, dam sobie radę!
- Nie ma mowy, nie będziesz po nocy chodziła sama po mieście, już idę!
- Ale... - nie pozwolił mi dokończyć, ponieważ rozłączył się. Gdyby tylko wiedział, jak bardzo mi się podobał. Te jego idealne rysy twarzy, duże ciemne oczy, miękkie włosy, poczucie humoru, piękny uśmiech... Ah, długo by tak wymieniać. Usiadłam na jednej z ławeczek, skuliłam nogi i rozmyślałam nad moim dotychczasowym, bezsensownym życiem, było mi coraz zimniej, a Lucasa nie było nigdzie widać, zarzuciłam torbę na ramię i postanowiłam, że kiedy sobie pochodzę od razu się ogrzeję. Chodziłam w kółko, aż znudziło mi się i usiadłam na fontannie. Zegar wybijał 23.25 zaczynałam się obawiać o Luca, z jego domu na rynek było ok.15 minut, mimo to jego wciąż nie było. Przez rynek przechodził jakiś mężczyzna...
piątek, 17 grudnia 2010
sobota, 4 grudnia 2010
004.
Ledwo weszłam do domu od razu pobiegłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Słyszałam, że w przedpokoju rodzice kłócili się z Brook, nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, postanowiłam zadzwonić do Hayley
- Hej, jak tam zdrówko?
- Normalnie - odparła
- Coś się stało? - byłam zdezorientowana jej zachowaniem
- Ty chyba wiesz najlepiej! - krzyknęła i rozłączyła się, nie wiedziałam o co jej chodzi, na co mogłaby być zła? Po tym te krzyki i piski Brook denerwowały mnie jeszcze bardziej, wyszłam z pokoju
- Zamknij się! - krzyknęłam - Musisz tak piszczeć na cały dom?
- Ty już tu nie masz nic do powiedzenia - odpowiedziała poruszona - Na twoim miejscu bym się nawet nie odzywała!
- Na szczęście nie jesteś na moim miejscu...
- Jeszcze jest niegrzeczna... - zwróciła się do rodziców
- Wiesz co... Coś ci powiem - skrzyżowałam ręce na piersi - Może i zrobiłam głupotę, ale jestem tego świadoma i bardzo żałuję. Wiem, że wszystkich zawiodłam, ale siebie najbardziej, miałam nadzieję, że teraz nie zostanę z tym sama, ale jak widać pomyliłam się...
- A teraz jeszcze chce żeby wszyscy dookoła niej skakali - znowu mówiła do mamy
- Śmieszna jesteś... - odwróciłam się na pięcie i wróciłam do pokoju. Wbiłam się w długą, luźną i ciepła tunikę <tu> i włączyłam TV.
- Jak zwykle nic ciekawego... - mruknęłam pod nosem, usłyszałam ciche pukanie do drzwi
- Proszę! - zawołałam
- Lilly, posprzątaj kuchnię i łazienkę - mama stanęła w progu
- Ja? Przecież to działka Brook!
- Ale dzisiaj ty to zrobisz.
- A ona co będzie robiła?
- Pojechała na zakupy, masz posprzątać, zrozumiano? - Odwróciłam się w stronę telewizora, nie wiedziałam, że w domu będą mnie tak perfidnie wykorzystywać za jakiś głupi wybryk...Przebrałam się <tu> a na głowę założyłam opaskę hippie, pomaszerowałam do łazienki, szorowałam i czyściłam ja na wszystkie sposoby, kiedy przeniosłam się do kuchni tata zawołał
- Jeszcze pokój Brook wysprzątaj! - No tego było już za wiele
- Ani mi się śni!!! - wydarłam się i powróciłam do sprzątania, w drzwiach kuchni stanął ojciec
- Mówiłaś coś? - założył ręce na biodra
- Taaak...
- Możesz powtórzyć? - oparłam mopa o szafkę i założyłam ręce na piersi, po czym odpowiedziałam
- Mówiłam, że nie będę sprzątać jej pokoju.
- Możesz głośniej, bo nie słyszę?
- Nie będę sprzątać jej pokoju!!! - wrzasnęłam na cale gardło, ojciec podszedł do mnie i chwycił za nadgarstki
- To JA decyduję, kto w tym domu coś robi - wysyczał i ścisnął mnie jeszcze bardziej
- Puść... to boli - powiedziałam cicho, zamykając oczy
- I dobrze - uśmiechnął się, ale w taki jakiś dziwny sposób. Tego już było za wiele, wyrwałam ręce z uścisku i pobiegłam do pokoju, zamykając drzwi na klucz
- Wracaj! - darł się ojciec. Pakowałam rzeczy ze łzami w oczach, jak on mógł tak mnie potraktować, czułam się jak w jakiejś patologicznej rodzinie. Zamknęłam torbę, a do kieszeni wzięłam moje oszczędności, nie miałam pomysłu dokąd pójść, wiedziałam tylko, że muszę uciec, wyskoczyłam przez okno i pobiegłam w stronę płotu...
- Hej, jak tam zdrówko?
- Normalnie - odparła
- Coś się stało? - byłam zdezorientowana jej zachowaniem
- Ty chyba wiesz najlepiej! - krzyknęła i rozłączyła się, nie wiedziałam o co jej chodzi, na co mogłaby być zła? Po tym te krzyki i piski Brook denerwowały mnie jeszcze bardziej, wyszłam z pokoju
- Zamknij się! - krzyknęłam - Musisz tak piszczeć na cały dom?
- Ty już tu nie masz nic do powiedzenia - odpowiedziała poruszona - Na twoim miejscu bym się nawet nie odzywała!
- Na szczęście nie jesteś na moim miejscu...
- Jeszcze jest niegrzeczna... - zwróciła się do rodziców
- Wiesz co... Coś ci powiem - skrzyżowałam ręce na piersi - Może i zrobiłam głupotę, ale jestem tego świadoma i bardzo żałuję. Wiem, że wszystkich zawiodłam, ale siebie najbardziej, miałam nadzieję, że teraz nie zostanę z tym sama, ale jak widać pomyliłam się...
- A teraz jeszcze chce żeby wszyscy dookoła niej skakali - znowu mówiła do mamy
- Śmieszna jesteś... - odwróciłam się na pięcie i wróciłam do pokoju. Wbiłam się w długą, luźną i ciepła tunikę <tu> i włączyłam TV.
- Jak zwykle nic ciekawego... - mruknęłam pod nosem, usłyszałam ciche pukanie do drzwi
- Proszę! - zawołałam
- Lilly, posprzątaj kuchnię i łazienkę - mama stanęła w progu
- Ja? Przecież to działka Brook!
- Ale dzisiaj ty to zrobisz.
- A ona co będzie robiła?
- Pojechała na zakupy, masz posprzątać, zrozumiano? - Odwróciłam się w stronę telewizora, nie wiedziałam, że w domu będą mnie tak perfidnie wykorzystywać za jakiś głupi wybryk...Przebrałam się <tu> a na głowę założyłam opaskę hippie, pomaszerowałam do łazienki, szorowałam i czyściłam ja na wszystkie sposoby, kiedy przeniosłam się do kuchni tata zawołał
- Jeszcze pokój Brook wysprzątaj! - No tego było już za wiele
- Ani mi się śni!!! - wydarłam się i powróciłam do sprzątania, w drzwiach kuchni stanął ojciec
- Mówiłaś coś? - założył ręce na biodra
- Taaak...
- Możesz powtórzyć? - oparłam mopa o szafkę i założyłam ręce na piersi, po czym odpowiedziałam
- Mówiłam, że nie będę sprzątać jej pokoju.
- Możesz głośniej, bo nie słyszę?
- Nie będę sprzątać jej pokoju!!! - wrzasnęłam na cale gardło, ojciec podszedł do mnie i chwycił za nadgarstki
- To JA decyduję, kto w tym domu coś robi - wysyczał i ścisnął mnie jeszcze bardziej
- Puść... to boli - powiedziałam cicho, zamykając oczy
- I dobrze - uśmiechnął się, ale w taki jakiś dziwny sposób. Tego już było za wiele, wyrwałam ręce z uścisku i pobiegłam do pokoju, zamykając drzwi na klucz
- Wracaj! - darł się ojciec. Pakowałam rzeczy ze łzami w oczach, jak on mógł tak mnie potraktować, czułam się jak w jakiejś patologicznej rodzinie. Zamknęłam torbę, a do kieszeni wzięłam moje oszczędności, nie miałam pomysłu dokąd pójść, wiedziałam tylko, że muszę uciec, wyskoczyłam przez okno i pobiegłam w stronę płotu...
wtorek, 23 listopada 2010
003.
Leżałam w sali szpitalnej, a moi rodzice rozmawiali właśnie z doktorem na korytarzu
- Lilly, musimy poważnie porozmawiać - moja rodzicielka weszła do sali z grobową miną, za nią ciągnął się ojciec z równie nieprzyjemnym wyrazem twarzy. "Mam przerąbane" pomyślałam, niestety nie myliłam się...
- Doktorzy wykryli w twojej krwi alkohol, możesz mi wytłumaczyć o co chodzi? - tego się nie spodziewałam, mama patrzyła na mnie bazyliszkowatym wzrokiem, tata uchylił okno i próbował się uspokoić, chociaż widziałam jak cały dygotał z nerwów, nie potrafiłam się wytłumaczyć, zaczęłam stękać coś w stylu "bo.. y..." itp, wreszcie nie spodziewając się konsekwencji wypaliłam
- Jestem jeszcze "wczorajsza"!
- Co to znaczy wczorajsza!? - wydarł się ojciec, jego uspokajanie poszło na marne
- Normalnie... - zamruczałam pod nosem, spuściłam wzrok i nie pozostało mi nic innego, jak tylko czekać na to co przyniesie los
- Co robiłaś całą noc? Uczyłaś się na test z matematyki!? A poprzedniej nocy, kiedy to "uczyłaś się na konkurs z biologii", ja się pytam co ty robisz każdej nocy? - tata ciągnął swój monolog
- I jak wyglądają twoje oceny!? - zaczęła dopytywać się matka. Nie pozostawili mi wyboru, musiałam im wytłumaczyć się z wszystkie, dosłownie z wszystkiego. Jak wychodzę z domu, kiedy wychodzę, o której wracam, w jakim stanie, co robię na dyskotekach i co najgorsze z KIM tam chodzę, wyjaśnianie tego zajęło mi ponad godzinę.
- Dobrze... - mama wypuściła powietrze ze świstem - W takim razie wytłumacz się jeszcze z tego, jak ty wyglądasz? Przynosisz wstyd całej rodzinie! Gdzie te wszystkie ubrania, które ci kupowałam!? Nie spodziewałam się po TOBIE czegoś takiego... - wiedziałam, że była zawiedziona, ale teraz kiedy już o wszystkim wiedziała nie dziwiłam się jej.
- Tak teraz każdy chodzi ubrany... To nic złego, pół szkoły tak wygląda, nauczyciele nie zwracają na to uwagi... prawie... - dodałam po cichu przypominając sobie o kilku uwagach za "nieodpowiedni strój i zbyt ostry makijaż"
- To się musi zmienić... i zmieni się! Twoje postępowanie, wygląd - wszystko! - zakończył ojciec, prychnęłam tylko pod nosem
- Kiedy mnie wypuszczą?
- Jutro, przyjedziemy po ciebie - powiedziała mama i wyszła z sali
- Idziecie już? - zapytałam
- Tak - odpowiedział ojciec bez emocji i wyszedł, nawet się nie żegnając. "No to sobie narobiłam" pomyślałam, znowu otworzyły się drwi do sali
- Mogę? - Jakiś chłopak nie czekając na odpowiedź wszedł do środka - Jak się czujesz?
-Aaa... To ty, Chris - nie byłam specjalnie zadowolona z jego wizyty
- Jak się czujesz, boli cię coś? Przepraszam, że dostałaś ode mnie tymi drzwiami... - co za bezczelny typ! To przez niego wszystko się wydało, gdyby nie ten laluś nic by się nie stało, byłoby jak dawniej!
- Wyjdź - wysyczałam zaciskając pięści
- Ale ja na prawdę nie chciałem, wybacz, proszę! W zamian za to... zapraszam cię na lody, jak tylko wyjdziesz - zaczął suszyć te swoje przeraźliwe równe zęby, pewnie ma sztuczną szczękę
- Powiedziałam, wyjdź! Ty idioto, kretynie, debilu, pajacu, wstrętny egoisto! Głuchy? Bóg cię opuścił? Mama cię nie kocha? - zaczęłam wyzywać go mało inteligentnymi epitetami, chyba się troszkę przeraził, ale dalej nie ruszył czterech liter i zaczął przepraszać jeszcze bardziej, nerwy trzymały mi się na cieniutkiej niteczce, albo nie... już się nie trzymały, chciałam wstać i przyłożyć mu najmocniej jak potrafiłam, ale jeszcze wylądowałabym z nim na jednej sali szpitalnej, a potem prawdopodobnie w kostnicy - on śmiertelnie by mnie wkurzył, a ja śmiertelnie bym go pobiła. Zeszłam z łóżka mierząc go morderczym spojrzeniem i chwyciłam za klamkę drzwi łazienki
- Jak wrócę ma cię tu nie być! Dotarło? - nie czekając na odpowiedź weszłam do środka, spojrzałam w lustro. Brzydziłam się swoim własnym odbiciem, jak ja mogłam zrobić coś takiego? Tak zawieść rodziców? Przecież to było pewne, że kiedyś się wyda... Potrząsnęłam głową wyrzucając z niej wszystkie te myśli i wyszłam, jego już nie było.
- Lilly, musimy poważnie porozmawiać - moja rodzicielka weszła do sali z grobową miną, za nią ciągnął się ojciec z równie nieprzyjemnym wyrazem twarzy. "Mam przerąbane" pomyślałam, niestety nie myliłam się...
- Doktorzy wykryli w twojej krwi alkohol, możesz mi wytłumaczyć o co chodzi? - tego się nie spodziewałam, mama patrzyła na mnie bazyliszkowatym wzrokiem, tata uchylił okno i próbował się uspokoić, chociaż widziałam jak cały dygotał z nerwów, nie potrafiłam się wytłumaczyć, zaczęłam stękać coś w stylu "bo.. y..." itp, wreszcie nie spodziewając się konsekwencji wypaliłam
- Jestem jeszcze "wczorajsza"!
- Co to znaczy wczorajsza!? - wydarł się ojciec, jego uspokajanie poszło na marne
- Normalnie... - zamruczałam pod nosem, spuściłam wzrok i nie pozostało mi nic innego, jak tylko czekać na to co przyniesie los
- Co robiłaś całą noc? Uczyłaś się na test z matematyki!? A poprzedniej nocy, kiedy to "uczyłaś się na konkurs z biologii", ja się pytam co ty robisz każdej nocy? - tata ciągnął swój monolog
- I jak wyglądają twoje oceny!? - zaczęła dopytywać się matka. Nie pozostawili mi wyboru, musiałam im wytłumaczyć się z wszystkie, dosłownie z wszystkiego. Jak wychodzę z domu, kiedy wychodzę, o której wracam, w jakim stanie, co robię na dyskotekach i co najgorsze z KIM tam chodzę, wyjaśnianie tego zajęło mi ponad godzinę.
- Dobrze... - mama wypuściła powietrze ze świstem - W takim razie wytłumacz się jeszcze z tego, jak ty wyglądasz? Przynosisz wstyd całej rodzinie! Gdzie te wszystkie ubrania, które ci kupowałam!? Nie spodziewałam się po TOBIE czegoś takiego... - wiedziałam, że była zawiedziona, ale teraz kiedy już o wszystkim wiedziała nie dziwiłam się jej.
- Tak teraz każdy chodzi ubrany... To nic złego, pół szkoły tak wygląda, nauczyciele nie zwracają na to uwagi... prawie... - dodałam po cichu przypominając sobie o kilku uwagach za "nieodpowiedni strój i zbyt ostry makijaż"
- To się musi zmienić... i zmieni się! Twoje postępowanie, wygląd - wszystko! - zakończył ojciec, prychnęłam tylko pod nosem
- Kiedy mnie wypuszczą?
- Jutro, przyjedziemy po ciebie - powiedziała mama i wyszła z sali
- Idziecie już? - zapytałam
- Tak - odpowiedział ojciec bez emocji i wyszedł, nawet się nie żegnając. "No to sobie narobiłam" pomyślałam, znowu otworzyły się drwi do sali
- Mogę? - Jakiś chłopak nie czekając na odpowiedź wszedł do środka - Jak się czujesz?
-Aaa... To ty, Chris - nie byłam specjalnie zadowolona z jego wizyty
- Jak się czujesz, boli cię coś? Przepraszam, że dostałaś ode mnie tymi drzwiami... - co za bezczelny typ! To przez niego wszystko się wydało, gdyby nie ten laluś nic by się nie stało, byłoby jak dawniej!
- Wyjdź - wysyczałam zaciskając pięści
- Ale ja na prawdę nie chciałem, wybacz, proszę! W zamian za to... zapraszam cię na lody, jak tylko wyjdziesz - zaczął suszyć te swoje przeraźliwe równe zęby, pewnie ma sztuczną szczękę
- Powiedziałam, wyjdź! Ty idioto, kretynie, debilu, pajacu, wstrętny egoisto! Głuchy? Bóg cię opuścił? Mama cię nie kocha? - zaczęłam wyzywać go mało inteligentnymi epitetami, chyba się troszkę przeraził, ale dalej nie ruszył czterech liter i zaczął przepraszać jeszcze bardziej, nerwy trzymały mi się na cieniutkiej niteczce, albo nie... już się nie trzymały, chciałam wstać i przyłożyć mu najmocniej jak potrafiłam, ale jeszcze wylądowałabym z nim na jednej sali szpitalnej, a potem prawdopodobnie w kostnicy - on śmiertelnie by mnie wkurzył, a ja śmiertelnie bym go pobiła. Zeszłam z łóżka mierząc go morderczym spojrzeniem i chwyciłam za klamkę drzwi łazienki
- Jak wrócę ma cię tu nie być! Dotarło? - nie czekając na odpowiedź weszłam do środka, spojrzałam w lustro. Brzydziłam się swoim własnym odbiciem, jak ja mogłam zrobić coś takiego? Tak zawieść rodziców? Przecież to było pewne, że kiedyś się wyda... Potrząsnęłam głową wyrzucając z niej wszystkie te myśli i wyszłam, jego już nie było.
niedziela, 14 listopada 2010
002.
W moją stronę biegł jakiś blondyn, kiedy mnie zobaczył odsunął się o krok
- Co? - zapytałam, widząc jak się zmieszał, rozpoznałam w nim nieznajomego chłopaka z holu
- Nic, chciałem tylko zapytać, gdzie jest sala biologiczna...
- Idę w tamtą stronę, jak chcesz to chodź - nie czekając na odpowiedź czy jakiś gest ruszyłam przed siebie, słyszałam jego kroki za sobą
- Jak masz na imię? - zapytał w pewnym momencie, przerywając ciszę, która mi jak najbardziej odpowiadała
- Żeby była jasność: rodzice nadali mi najgorsze imię na świecie - Lilly, ale wszyscy mówią na mnie Caroline...
- Bardzo ładne imię, ja nazywam się Christian, ale wszyscy mówią Chris - nic nie odpowiedziałam, nie obchodziło mnie, jak nazywa się jakiś lalusiowaty blondynek, chciałam jak najszybciej wrócić do domu. Droga pod salę biologiczną dłużyła mi się w nieskończoność, tym bardziej, że ten... Chris ciągle się na mnie gapił
- Co się tak patrzysz!? - zapytałam zdenerwowana, nie wytrzymując
- Zamyśliłem się - słychać było, że ściemnia
- Następnym razem zamyślaj się patrząc w sufit - wypaliłam - Tutaj znajduje się sala biologiczna - wskazałam mu drzwi po prawej stronie
- Dzięki, jak mogę ci się odwdzięczyć?
- Wejdź do klasy - nie patrząc na niego udałam się w stronę składziku, jednak cały czas myślałam dlaczego tak na mnie patrzył. Kiedy mnie zaczepił, a ja się odwróciłam wyglądał, jakby się przestraszył...
- No nic... - mruknęłam do siebie pod nosem i wybrałam piłkę do siatkówki. Jednak w drodze powrotnej postanowiłam zahaczyć o łazienkę, spojrzałam w lustro. Wyglądałam tragicznie, byłam blada, pod oczami miałam wory, a na to nałożony ostry makijaż i jeszcze ten czarny lakier na paznokciach. Wzrok skierowałam na ubranie: miałam na sobie naciągnięty czarny t-shirt i wydarte jeansy. Może nie była to najlepsza stylizacja, ale jakoś nigdy nie obchodziło mnie to, jak wyglądam, przez tego lalusia działo się ze mną coś nie tak. Wyszłam z łazienki i spojrzałam na zegar, na końcu korytarza
- Jasna cholera... - mruknęłam pod nosem, nie było nie już dobre 10 minut, facet się wkurzy. Zaczęłam biec w stronę sali, kiedy nagle poczułam ostry ból i upadek. Piłka wypadła mi z ręki i poturlała się pod czyjeś nogi. Zamroczyło mi się przed oczami, straciłam na moment świadomość. Poczułam, że ktoś klepie mnie po policzku, nie wiedziałam co się stało, chciałam temu komuś oddać, ale nie miałam siły ponieść ręki, otworzyłam powoli oczy. Minęła krótka chwila, zanim obraz przed oczami stał się wyraźny. Pochylone były nade mną dwie osoby, jakiś chłopak i chyba nauczycielka. Chciałam wstać, ale przyszył mnie straszny ból w głowie, dotknęłam się czoła, na ręce pozostał ślad krwi, zobaczyłam, że na końcu korytarza pojawił się w-f'ista z jakąś dziewczyną biegnący w moją stronę. Po chwili zaczęłam kojarzyć fakty, "przebiegałam właśnie obok sali biologicznej, kiedy ktoś z impetem otworzył drzwi, którymi oberwałam, upadłam i straciłam przytomność, a teraz wiszą nade mną babka z biologii i... Chris, który prawdopodobnie otworzył drzwi" zaczęłam odtwarzać sobie po kolei scenariusz w głowie.
- Lilly... to znaczy... Caroline, słyszysz mnie? - blondas był wyraźnie przerażony
- Ehe - wydukałam, Chris odetchnął i wstał, podszedł do w-f'isty i zaczął mu coś tłumaczyć, nadal klęczała przy mnie biolożka.
- Co? - zapytałam, widząc jak się zmieszał, rozpoznałam w nim nieznajomego chłopaka z holu
- Nic, chciałem tylko zapytać, gdzie jest sala biologiczna...
- Idę w tamtą stronę, jak chcesz to chodź - nie czekając na odpowiedź czy jakiś gest ruszyłam przed siebie, słyszałam jego kroki za sobą
- Jak masz na imię? - zapytał w pewnym momencie, przerywając ciszę, która mi jak najbardziej odpowiadała
- Żeby była jasność: rodzice nadali mi najgorsze imię na świecie - Lilly, ale wszyscy mówią na mnie Caroline...
- Bardzo ładne imię, ja nazywam się Christian, ale wszyscy mówią Chris - nic nie odpowiedziałam, nie obchodziło mnie, jak nazywa się jakiś lalusiowaty blondynek, chciałam jak najszybciej wrócić do domu. Droga pod salę biologiczną dłużyła mi się w nieskończoność, tym bardziej, że ten... Chris ciągle się na mnie gapił
- Co się tak patrzysz!? - zapytałam zdenerwowana, nie wytrzymując
- Zamyśliłem się - słychać było, że ściemnia
- Następnym razem zamyślaj się patrząc w sufit - wypaliłam - Tutaj znajduje się sala biologiczna - wskazałam mu drzwi po prawej stronie
- Dzięki, jak mogę ci się odwdzięczyć?
- Wejdź do klasy - nie patrząc na niego udałam się w stronę składziku, jednak cały czas myślałam dlaczego tak na mnie patrzył. Kiedy mnie zaczepił, a ja się odwróciłam wyglądał, jakby się przestraszył...
- No nic... - mruknęłam do siebie pod nosem i wybrałam piłkę do siatkówki. Jednak w drodze powrotnej postanowiłam zahaczyć o łazienkę, spojrzałam w lustro. Wyglądałam tragicznie, byłam blada, pod oczami miałam wory, a na to nałożony ostry makijaż i jeszcze ten czarny lakier na paznokciach. Wzrok skierowałam na ubranie: miałam na sobie naciągnięty czarny t-shirt i wydarte jeansy. Może nie była to najlepsza stylizacja, ale jakoś nigdy nie obchodziło mnie to, jak wyglądam, przez tego lalusia działo się ze mną coś nie tak. Wyszłam z łazienki i spojrzałam na zegar, na końcu korytarza
- Jasna cholera... - mruknęłam pod nosem, nie było nie już dobre 10 minut, facet się wkurzy. Zaczęłam biec w stronę sali, kiedy nagle poczułam ostry ból i upadek. Piłka wypadła mi z ręki i poturlała się pod czyjeś nogi. Zamroczyło mi się przed oczami, straciłam na moment świadomość. Poczułam, że ktoś klepie mnie po policzku, nie wiedziałam co się stało, chciałam temu komuś oddać, ale nie miałam siły ponieść ręki, otworzyłam powoli oczy. Minęła krótka chwila, zanim obraz przed oczami stał się wyraźny. Pochylone były nade mną dwie osoby, jakiś chłopak i chyba nauczycielka. Chciałam wstać, ale przyszył mnie straszny ból w głowie, dotknęłam się czoła, na ręce pozostał ślad krwi, zobaczyłam, że na końcu korytarza pojawił się w-f'ista z jakąś dziewczyną biegnący w moją stronę. Po chwili zaczęłam kojarzyć fakty, "przebiegałam właśnie obok sali biologicznej, kiedy ktoś z impetem otworzył drzwi, którymi oberwałam, upadłam i straciłam przytomność, a teraz wiszą nade mną babka z biologii i... Chris, który prawdopodobnie otworzył drzwi" zaczęłam odtwarzać sobie po kolei scenariusz w głowie.
- Lilly... to znaczy... Caroline, słyszysz mnie? - blondas był wyraźnie przerażony
- Ehe - wydukałam, Chris odetchnął i wstał, podszedł do w-f'isty i zaczął mu coś tłumaczyć, nadal klęczała przy mnie biolożka.
piątek, 12 listopada 2010
001.
Obudził mnie najgorszy dźwięk na świecie - dźwięk budzika. Wzięłam go do ręki i rzuciłam o podłogę, przestał dzwonić. Czułam się jakby stado słoni bawiło się na mojej głowie w berka, w gardle było sucho jak pieprz, a ja miałam wstawać i iść do szkoły...
- Lily! Wstałaś już? - Do pokoju weszła matka
- Puka się - powiedziałam ociężale siadając na łóżku
- Jak ty wyglądasz... Chyba późno zasnęłaś, mówiłam ci, żebyś uczyła się wcześniej, bo takie zarywanie nocy nie jest korzystne.
- Chyba masz racje, strasznie boli mnie głowa...
- To pewnie od wiedzy - zaśmiała się, nie wiem czy to miało być śmieszne... - Przyniosę ci tabletkę - wreszcie wyszła. Starzy myśleli, że siedzę w pokoju i kuję na test z matematyki, a ja tymczasem bawiłam się na dyskotekach. Spojrzałam na plan lekcji, który zapisany był na pogniecionej kartce, która co rusz walała się pod nogami.
- Pierwszy w-f, chyba nic się nie stanie, jak na niego nie pójdę - powiedziałam do siebie, ale i tak musiałam wyjść z domu, żeby rodzice się nie połapali. Starsza dała mi tabletkę, a ja wyszłam z domu, wybierając numer przyjaciółki
- Hayley ?
- No.. - odezwała się zachrypnięta dziewczyna
- Jakiś dziwny masz głos...
- To po wczorajszym, leże w łóżku plackiem... - wychrypiała do słuchawki
- Czyli zostawiasz mnie samą na polu bitwy - zwanym szkołą?
- Niestety
- Dobra, coś wykombinuję, kuruj się - do wieczora masz być zdrowa!
- Obawiam się, że dzisiaj się nie wyrwę, stawiają przy mnie warty. Jak nie mama, to tata, jak nie on to babcia, a czasem nawet dziadek i brat...
- Coś wykombinujemy, kończę, pa
- No pa - rozłączyła się.
- No pięknie... - westchnęłam, udałam się w stronę szkoły, postanowiłam, że pościemniam nauczycielowi, a w ostateczności wezmę i tak już wykorzystany "brak stroju lub kropkę, o ile w ogóle jakaś została. Weszłam do szkoły równo z dzwonkiem, udałam się w stronę hali, na której zawsze w czwartki odbywał się nasz w-f
- Jefferson! - odwróciłam się, słysząc, że ktoś mnie woła
- Buty zmienione? - podeszła do mnie woźna, ta baba się mnie uczepiła
- A nie widać - wskazałam palcem na zniszczone już trampki
- Czy to na pewno obuwie zmienne? - drążyła dalej, machnęłam na nią ręką i udałam się w swoją stronę, zaczęłam coś wykrzykiwać za mną, jaka ja to jestem bezczelna i niewychowana. Znalazła sobie kozła ofiarnego, poprawiłam torbę na ramieniu i wkroczyłam na halę.
- Jefferson, a ty znowu spóźniona...
- Przepraszam, woźna mnie zatrzymała.
- Przebieraj się...
- Ale ja jestem niedysponowana...
- A zwolnienie jest?
- Zapomniałam, a co nie wierzy pan, mam pokazać? - w-fista zmierzył mnie wzrokiem z pokrzywionym uśmieszkiem
- O ile sięgam pamięcią, to niedysponowana byłaś w ubiegłym tygodniu i w poprzednim i chyba nawet jeszcze dalszym...
- O nie... 3 tygodnie temu skręciłam kostkę
- Po raz ostatni ci się upiekło, nie wiem dlaczego zawsze ci odpuszczam... - pokręcił głową z zabawną miną
- Może coś pan do mnie czuje?
- Nie zapędzaj się i idź do składziku po piłki - wyszłam z sali, Smith - nauczyciel w-f jest jedynym fajnym nauczyciel w szkole i zawsze mi odpuszcza. Składzik znajduje się na drugim końcu szkoły, więc wolnym krokiem ruszyłam przez hol, na którym woźna pastwiła się nad jakimś nieznanym mi chłopakiem. Zaczęłam się zastanawiać kim on jest, moja szkoła jest duża, ale znam każdego chociażby z widzenia, jego tutaj jeszcze nigdy nie widziałam...
- Ej! - ktoś za mną krzyknął, odwróciłam się...
- Lily! Wstałaś już? - Do pokoju weszła matka
- Puka się - powiedziałam ociężale siadając na łóżku
- Jak ty wyglądasz... Chyba późno zasnęłaś, mówiłam ci, żebyś uczyła się wcześniej, bo takie zarywanie nocy nie jest korzystne.
- Chyba masz racje, strasznie boli mnie głowa...
- To pewnie od wiedzy - zaśmiała się, nie wiem czy to miało być śmieszne... - Przyniosę ci tabletkę - wreszcie wyszła. Starzy myśleli, że siedzę w pokoju i kuję na test z matematyki, a ja tymczasem bawiłam się na dyskotekach. Spojrzałam na plan lekcji, który zapisany był na pogniecionej kartce, która co rusz walała się pod nogami.
- Pierwszy w-f, chyba nic się nie stanie, jak na niego nie pójdę - powiedziałam do siebie, ale i tak musiałam wyjść z domu, żeby rodzice się nie połapali. Starsza dała mi tabletkę, a ja wyszłam z domu, wybierając numer przyjaciółki
- Hayley ?
- No.. - odezwała się zachrypnięta dziewczyna
- Jakiś dziwny masz głos...
- To po wczorajszym, leże w łóżku plackiem... - wychrypiała do słuchawki
- Czyli zostawiasz mnie samą na polu bitwy - zwanym szkołą?
- Niestety
- Dobra, coś wykombinuję, kuruj się - do wieczora masz być zdrowa!
- Obawiam się, że dzisiaj się nie wyrwę, stawiają przy mnie warty. Jak nie mama, to tata, jak nie on to babcia, a czasem nawet dziadek i brat...
- Coś wykombinujemy, kończę, pa
- No pa - rozłączyła się.
- No pięknie... - westchnęłam, udałam się w stronę szkoły, postanowiłam, że pościemniam nauczycielowi, a w ostateczności wezmę i tak już wykorzystany "brak stroju lub kropkę, o ile w ogóle jakaś została. Weszłam do szkoły równo z dzwonkiem, udałam się w stronę hali, na której zawsze w czwartki odbywał się nasz w-f
- Jefferson! - odwróciłam się, słysząc, że ktoś mnie woła
- Buty zmienione? - podeszła do mnie woźna, ta baba się mnie uczepiła
- A nie widać - wskazałam palcem na zniszczone już trampki
- Czy to na pewno obuwie zmienne? - drążyła dalej, machnęłam na nią ręką i udałam się w swoją stronę, zaczęłam coś wykrzykiwać za mną, jaka ja to jestem bezczelna i niewychowana. Znalazła sobie kozła ofiarnego, poprawiłam torbę na ramieniu i wkroczyłam na halę.
- Jefferson, a ty znowu spóźniona...
- Przepraszam, woźna mnie zatrzymała.
- Przebieraj się...
- Ale ja jestem niedysponowana...
- A zwolnienie jest?
- Zapomniałam, a co nie wierzy pan, mam pokazać? - w-fista zmierzył mnie wzrokiem z pokrzywionym uśmieszkiem
- O ile sięgam pamięcią, to niedysponowana byłaś w ubiegłym tygodniu i w poprzednim i chyba nawet jeszcze dalszym...
- O nie... 3 tygodnie temu skręciłam kostkę
- Po raz ostatni ci się upiekło, nie wiem dlaczego zawsze ci odpuszczam... - pokręcił głową z zabawną miną
- Może coś pan do mnie czuje?
- Nie zapędzaj się i idź do składziku po piłki - wyszłam z sali, Smith - nauczyciel w-f jest jedynym fajnym nauczyciel w szkole i zawsze mi odpuszcza. Składzik znajduje się na drugim końcu szkoły, więc wolnym krokiem ruszyłam przez hol, na którym woźna pastwiła się nad jakimś nieznanym mi chłopakiem. Zaczęłam się zastanawiać kim on jest, moja szkoła jest duża, ale znam każdego chociażby z widzenia, jego tutaj jeszcze nigdy nie widziałam...
- Ej! - ktoś za mną krzyknął, odwróciłam się...
Prolog
Mam 16 lat i nazywam się Lilly, nie wiem co zrobiłam rodzicom już na samym początku, że dali mi takie imię, dlatego też wszyscy znajomi mówią na mnie Caroline, zawsze chciałam się tak nazywać. Jestem brunetką o czekoladowych oczach, mówią, że jestem buntowniczką, ale czy conocne ucieczki na dyskoteki, piwo, papierosy i dragi raz za czas to bunt?
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)